Ileż jeszcze potrzeba ludzkiego nieszczęścia, żeby wreszcie zrozumieć podstawową zasadę: „komuna nigdy się nie uda”.
Historia pełna jest przykładów tego, że ta szlachetna idea nie ma szans, gdziekolwiek i ktokolwiek starał by się ją wprowadzić. Zawsze kończy się tak samo – buntem tych, którzy mieli być równi z innymi, a stali się mniej równi.
I nic nie zmienią zaklęcia typu: „Wcześniej popełnialiśmy błędy, które teraz naprawimy i będzie dobrze”.
Taka poranna refleksja naszła mnie przy okazji przybicia do wybrzeży Ameryki statku „Mayflower” (21.11.1620 r.)
Statkiem przypłynęli angielscy purytananie, którzy uzyskali prawo osiedlenia się u ujścia rzeki Hudson.
Prześladowani w Anglii za nazbyt surowe zasady, które nie podobały się w Anglii i Holandii, gdzie byli przez parę lat – popłynęli do Ameryki. Tam chcieli założyć społeczność żyjącą według zasad spisanych podczas dwumiesięcznego rejsu: będą dzielić się wszystkim, niezależnie od tego, kto ile wysiłku włożył, a to, co wytworzą, ma być własnością wszystkich.
Finał łatwy do przewidzenia. Po dwóch latach konfliktów i głodu, zmieniają zasady i od teraz to własność prywatna staje się fundamentem ich życia.
Od tego dnia upłynęło już tyle lat, a ciągle znajdują się tacy, którzy uparcie będą dążyć do tego stylu życia, ponosząc kolejne porażki i obdzielając nieszczęściem wszystkich dookoła.