Słuchaj nas online

Informacje | Kultura | Rozrywka | Nauka

Agata Szydłowska, „Od solidarycy do TypoPolo. Typografia a tożsamości zbiorowe w Polsce po roku 1989”.

Więcej od tego autora

Przeczytasz w: 6 minuty

[1. Człapanie]

Jesienią warto pomyśleć o twórcach polskiej ortografii. Ktoś musiał znaleźć graficzny obraz pluchy, człapania po grząskim gruncie. Wymyślić kształt samogłosek wydobywających się przez zatkany nos. Jednym słowem: zapisać odgłosy polszczyzny.

W istocie mamy do czynienia z solidną robotą projektową. Trzeba było dostosować importowany alfabet do lokalnych potrzeb. Dokleić ogonki i kreski. Wykombinować te wszystkie syczące i mlaszczące dwuznaki.

To nasz typograficzny odcisk palca. Szesnastowieczny tuning sprawił, że jednym spojrzeniem rozpoznajemy ojczysty tekst. Podobnie jak niemiecki, węgierski, czeski czy chorwacki.

[2. Ludowa historia typografii]

Zazwyczaj książki poświęcone typografii ukazują ewolucję liter. Oddzielają ozdobne kroje tytułowe i, przeznaczone do dłuższych tekstów, kroje dziełowe. Na załączonych obrazkach można podziwiać poszczególne style, śledzić nachylenie osi wielkiego O, zmieniające się kontrasty grubości linii lub sposoby wyginania łuków.

Książka Agaty Szydłowskiej nosi tytuł „Od Solidarycy do TypoPolo”. Autorka przedstawia typografię jako zjawisko kulturowe. Przygląda się literom z antropologicznym namysłem (to określenie, „antropologiczny namysł”, pojawia się już na skrzydełku). Porównuje zjawiska, a nie formy. Zestawia rzeczy, których grafik nigdy nie ustawiłby w jednym rzędzie.

W książce Szydłowskiej znalazło się miejsce dla antykwy Półtawskiego, kroju zaprojektowanego w latach 20. i opublikowanego w formie czcionek (odlewanych w zakładach Idzikowskiego).

W rozdziałach o znaku „Solidarności” autorka przedstawia litery, które stały się znakiem społecznego oporu lat 80.

Później przenosi się w czasy TypoPolo, literniczych praktyk epoki transformacji.  Amatorskich napisów, szyldów i tablic reklamowych, którymi obrodziły lata 90.

Najciekawsze, że w każdym z opisanych przypadków litera korzysta z innego medium: druku, pisma odręcznego, folii samoprzylepnej, komputerowego fontu. Każdy przykład pokazuje inną relację tego, co profesjonalne, z tym, co spontaniczne. Maszynowego z odręcznym. Barbarzyńskiego z klasycznym.

Historia typografii stała się dzięki temu mniej elitarna, bardziej ludowa. A przy tym, wielowymiarowa i pogmatwana.

[3. Typo przed trybunał]

W popularnych tekstach o typografii pojawiają się dwa kategoryczne stwierdzenia. Pierwsze brzmi: „Litery nie biorą się znikąd” (A to dopiero!) Drugie: „Litery nie są niewinne”.

Można sądzić, że zachodzi tutaj jakiś związek. Skoro nie wzięły się znikąd, to ciąży na nich wina. Grzech pierworodny. (Naprawdę żyjemy w katolickim kraju).

Na czym miałaby polegać wina liter? Chyba na tym, że powstały w określonym czasie i określonym miejscu. Zostały zaprojektowane. To znaczy: wymyślone z premedytacją, uknute dla takich czy innych celów.

Litery to narzędzie. Nacjonalistom pomagały propagować nacjonalizm. Postępowcom służyły do praktyk modernizacyjnych.

Komuniści rozstrzelali pół cyrylicy. Atatürk zafundował Turcji przeprowadzkę z alfabetu arabskiego do łacińskiego. Naziści uroczyście ustanowili liternictwo gotyckie (a potem, mniej uroczyście, wycofali).

Nadal to ćwiczymy. Wystarczy pomyśleć o transliteracji nazwisk w paszportach, nazwach miejscowości na drogowskazach, kaligrafii ksiąg pamiątkowych. To wszystko polityka.

Inna rzecz, że polityczne są także rowery, odzież, słomki do napojów, zawartość cukru w Nutelli, zmywanie naczyń. Narodowe bywają kapelutki z muszelkami, wzory na drewnianych łyżkach, dania wigilijne, domy. Nawet faski ze smalcem i kiszone ogórki rozdawane podczas imprez targowych przez udręczonych pracowników działu promocji.

[4. Ręka w dybach]

Pismo jest polityczne, ponieważ używamy go dla zamiany swojego doświadczenia we własność zbiorową.

Wyrażamy myśli za pomocą wspólnych znaków. Zamieniamy charakter pisma na zestaw czcionek. Gest ręki (najlepiej „upierzonej watermanem”) na odciśnięty w papierze ślad metalu (lub jakiegoś polimeru naciągniętego na walec).

Przemiana nie jest zupełna. Każda litera przechowuje ślad pierwotnego gestu. Wspomnienie z czasów, gdy była jeszcze rysunkiem. Każda litera szuka następnej, chce przekazać swoją energię dalej — jak uścisk.

Nawet Times New Roman jest śladem ruchu. Nawet Arial. Po stuleciach druku ten zapis gestu można już nieźle ukryć. Melodię zamienić na ciąg oderwanych stuknięć. Jednak napięcie między tym, co odręczne, i tym, co typograficzne (wygładzone, powtarzalne) nigdy nie znika. Ten antagonizm wciąż napędza projektowanie graficzne.

Odręcznym napisom przypisujemy spontaniczność, bezpośredniość i autentyzm. Z drugiej strony: po setkach lat drukowania, wciąż nie ufamy szczerości czcionek.

Każdą nieufność łatwo wykorzystać politycznie. Komentując protesty przeciw sędziemu Kavanagh, Donald Trump napisał: „Nie dajcie się nabrać! Spójrzcie na te profesjonalnie zrobione identyczne plakaty. Opłacone przez Sorosa i innych. To nie są plakaty zrobione w piwnicy z miłości”. (Swoje obiekcje prezydent wyraził dzięki klawiaturze; jakoś nie nabazgrał ich mazakiem na kafelkach).

[5. Solidarni z pędzlem]

Nawet jeśli nie powstała w piwnicy, to solidaryca dobrze sobie radziła w podziemiu.

W sierpniu 1980 roku Jerzy Janiszewski zobaczył napisy na ogrodzeniach i ścianach Stoczni. Potem wziął pędzel i namalował swoje sławne jedenaście liter.

Powiązanie szeregu liter i sylwetki tłumu wydaje się jednym z najmocniejszych momentów w historii polskiego projektowania. Siła znaku wynika z faktu, że metafora odnosi się do samego sedna pisania, samej istoty kaligrafii: łączenia pojedynczych liter w słowo. W napis. Składania elementów w całość i nadawania tej całości sensu. Co okazało się wygodną metaforą powstawania ruchu społecznego.

Ten napis nie mógł powstać z czcionek. Patrząc na znak ułożony z materiału zecerskiego, wiedzielibyśmy, że zecer rozsypie skład i ludzie zaraz się rozbiegną, wrócą do kaszty. Każdy do innej szufladki.

Odręczne pismo zostawiało jakąś nadzieję. Malowany tłum zamieniał się w jedną plamę. Amebę. Organizm z mnóstwem rąk, nóg i dumnie wzniesioną flagą.

W latach 80. zapisywano w ten sposób: trzeźwość, odpowiedzialność, nadzieję, wiarę, nazwiska bohaterów, nazwy zakładów pracy, grup zawodowych, tragicznych miesięcy i pór roku, które przyniosą ostateczne zwycięstwo.

Po 1989 roku związek zawodowy o historycznej nazwie zadbał o swoją wyłączność, ograniczając dostęp do narodowego kleksa. Kobiety? Rastafarianie? Lewacy? Won z naszej smugi!

Historia o egzekwowaniu praw autorskich ma też wątek technologiczny. W XXI wieku znak „S” został zwektoryzowany. Opuścił świat pędzli i puszek z farbą, zamienił się w zbiór krzywych, cyfrowy wzorzec. W oficjalne logo opisane w księdze znaku, wraz z polem ochronnym i listą dopuszczalnych wersji.

[6. WstydoPolo]

TypoPolo było jednym z pierwszych owoców transformacji. Klasyczne przykłady tego gatunku powstały dzięki użyciu samoprzylepnych naklejek lub folii wyciętej ploterem.

Ograniczony dostęp do fontów, braki w asortymencie, problemy z ojczystymi ogonkami, czasem zwykłe nieuctwo — zmuszały do przeróbek i nagłych zastępstw. Odwrócone W udawało literę M, zera wcielały się w rolę O (z gwałtownie sflaczałym brzuchem).

Na przydrożnej przyczepie można było odczytać „K I E £ B A s A”. Znak funta szterlinga często imitował Ł. Grasował po kantorach, gdzie występował w nazwie rodzimej waluty Z£ lub w wyrazie Z£OTO.

Polakami poniewierała globalizacja. Obcy kapitał upokarzał polską ortografię za pomocą formatu TrueType. Dotykała nas peryferyjna niedostępność Ę. Znów, jak przed wiekami, przyszło doklejać przecinki do Ą. Malować poprzeczki Ł.

Po kilku latach producenci oprogramowania rozwiązali ten problem. Jednak dawne krzywdy pozostaną w pamięci. Gorzka typografia wstydu.

[7. Odstęp narodowy]

TypoPolo było ekscentryczne. Jednak na swój przesadny sposób ujawniało ważną prawdę. Pokazywało, że abecadło to dziwaczna zbieranina. Litery bywają okrągłe lub kanciate. Zbudowane z łuków lub linii łamanych. Ich kształtem nie rządzi żadna uchwytna logika. Mają różną szerokość, a optyczne złudzenia powiększają nierównowagę. Jeśli przyjdzie nam napisać SKUP ZŁOMU i prostodusznie przyznamy każdej literce tyle samo miejsca, gotowy napis rozsypie się na kawałki, niczym konfetti w statku kosmicznym.

Lata 90. to czas rozstrzelonych liter. Znaków, których nic już nie trzymało razem. Epoka indywidualizmu i W U L K A N I Z A C J I.

Wkrótce, pod wpływem światła, temperatury i wilgoci, litery zaczynały się odklejać, marszczyć. Kolorowa folia pękała niczym przestroga przed suszą i pustynnieniem gruntów.

Zwarta kolumna SOLID dawno poszła w rozsypkę. Napisy transformacji rozsypywały się na kawałki. Były niczym drastyczna ilustracja fragmentacji, braku spójności społecznej i osamotnienia.

[8. Pod znakiem szyldu]

Najpierw trafiały na zdjęcia. Dokumentowały zaniedbanie przestrzeni publicznej (lub żywiołowy rozwój małego biznesu). Po latach te same kompozycje inspirowały grafików.

Moda na TypoPolo skłaniała do podjęcia badań terenowych. Penetrowania bazarków i podmiejskich warsztatów. Projektanci nagle dostrzegli witryny zegarmistrzów (nieczynne z powodu choroby), krawców (do wynajęcia), punktów naprawy parasoli (przeniesione). Rzemiosło umarło, ale do użytku weszły nowe fonty, a w debacie pojawił się przymiotnik „wernakularny”.

W TypoPolo można się było dopatrzeć buntu przeciw standaryzacji, normalizacji, perfekcji. Kult TypoPolo pozwalał okazać przywiązanie do rodzimej formy. Krzywej, ale własnej. Przy okazji ujawniały się sprzeczne uczucia, jakie budziła modernizacja (modernizm zresztą też). Dyskutowano o guście, tożsamości, zawstydzaniu, wykluczeniu i dumie, jakby trwały tu jakieś „Liternicze rewolucje”

Swoją drogą, zainteresowanie uliczną reklamą towarzyszyło już początkom awangardy. W 1913 roku na  wystawie „Tarcza strzelnicza” moskiewskie wywieszki eksponowano już obok prac Łarionowa, Gonczarowej, Malewicza. O szyldach pisała Jelena Guro. Pisał Majakowski: „Czytajcie blaszane sylaby / Do fletu złoconej litery / Przybiegną wędzone sielawy (…)”.

Wtedy, na początku XX wieku, szyldy uczyły demontażu. Pokazywały artystom, jak rozłożyć świat na części pierwsze (mleko, nabiał, chleb, świnię, samowar). Jak rozbić rzeczywistość na atomy. Wypreparować molekuły, które można będzie teraz poukładać na tyle nowych sposobów.

[9. Inteligentne fonty idą do wywiadu]

Najdziwaczniejsza z opisanych przez Agatę Szydłowską historii — to opowieść o polskiej antykwie narodowej.

Ambitny projekt pochodził z lat międzywojennych. Można pomyśleć, stara historia. Pamiątka czasów, gdy konie ułańskie pląsały w paradzie, a z urzędowych portretów stroszył wąsy Marszałek. Jednak, gdy książka wyszła drukiem, temat okazał się znów aktualny.

Wiosną 2018 roku kancelaria Prezydenta RP włączyła się w promowanie fontu noszącego chwytliwą nazwę Brygada 2018. W Pałacu Namiestnikowskim, dotąd kojarzonym raczej z długopisem, odbyła się uroczysta premiera nowiutkiego kompletu czcionek. Kolejne instytucje, nie wyłączając Agencji Wywiadu, zadeklarowały stosowanie Brygady 2018 w swoich drukach. Reklamy w metrze zachęcały rodaków, żeby uczcili Niepodległą zainstalowaniem w domowym komputerze jedynego prawdziwie patriotycznego pisma.

[10. Narodowość igreka]

Na czym miałaby polegać narodowość liter? (Jeśli odrzucimy myśl, że wystarczy odpowiednia nazwa lub właściwe pochodzenie twórcy). W eseju zatytułowanym „Kreska” holenderski kaligraf i typograf, Gerrit Noordzij, cofa się w odległą przeszłość, żeby to wyjaśnić:

W średniowieczu żadnego innego tekstu nie pisano tak często, jak Wulgaty, co pozwala mi przypuszczać, że połączenia liter w tym dziele są idealnym milieu dla średniowiecznych stylów pisma. Litery, które w Wulgacie występują rzadko (jak y) albo nie występują wcale (jak j), zaburzają być może obraz słowa. […] To, że mam rację, potwierdza dobrze znane zjawisko, że każda czcionka lepiej wygląda w tekście łacińskim niż w jakimkolwiek innym.

To prawda. Kiedy przychodzi do pracy z polskim tekstem, najpiękniejsze fonty nagle zawodzą. Nie da się uzyskać doskonałego składu. Idealna szarość, harmonia, stopienie znaków w jedwabistą masę, bez grudek, ziaren, paprochów – jakoś się wymyka. Najlepiej byłoby znowu pisać po łacinie. Jednak tego nie proponują nawet zwolennicy mszy trydenckiej.

Typograf Adam Półtawski (1881-1952) uważał, że należy dostosować kształt polskich liter do częstotliwości ich występowania, sposobu łączenia się w pary, roli, jaką spełniają w polszczyźnie. Skoro naszą szpaltę przecinają skosy igreków, to trzeba nadać igrekowi zaokrąglony kształt. Wygiąć nóżki ka, zawinąć zet i tak dalej.

Efekt jest osobliwy, chociaż nie pozbawiony uroku. Półtawski był w swoim czasie art directorem „Chimery”. Jego litery mają wymyślne kształty. Wyglądają jakby je ubrał w maleńkie kontusze lub habity. Nierozpoznawalne postaci błądzące we mgle. Na Plantach. W Krakowie.

Podobnie kombinowali także inni polscy projektanci. Eliminować skosy. Zaokrąglać. Obtaczać.

[11. Brzytwa Dziedzica]

Agata Szydłowska relacjonuje współczesne dyskusje na temat „rytmiczności liter i kresek”, by w końcu przytoczyć opinię typografa Łukasza Dziedzica.

„Niwelowanie skosów w literach, żeby uniknąć białych dziur jest bezcelowe” – mówi autor krojów Clan, Lato i Good.

Ciach! Projektant ścina piłkę: „zgadza się z tym, że każdym języku łam tekstu będzie wyglądał inaczej, uważa to jednak za zaletę”.

Można odnieść wrażenie, że autorka traktuje te wypowiedzi jako głos praktyka, niechętnego teoretycznej spekulacji: „Dziedzic, jakby na przekór, stawia się po stronie czytelnika, który nie rozumie, dlaczego należałoby wprowadzać zmiany w literach <k> bądź <w> w języku polskim, a w obcych zostawiać je w tradycyjnej formie”.

[12. Nie sztymuje]

Oczywiście, przytoczona dyskusja ma charakter dość techniczny. Głównym tematem pozostaje czytelność pisma, a wątki symboliczne pozostają tylko barwnym dodatkiem.

Ale polskie przygody z typografią to spór o sposób łączenia liter. Najpierw poszukiwanie doskonałej, harmonijnej wspólnoty. Potem – kontrataki chaosu. I nagle, właściwie mimochodem, pada zdanie: „Unikanie białych dziur jest bezcelowe”.

Może o to chodzi. O trochę wolnego miejsca. Może tekst potrzebuje zgrzytów, zaburzeń rytmu, małych różnic (typograficznych ćwierćfunciakow z serem). Może my też potrzebujemy przerw w składzie, wolnego miejsca, przetchlinek. Inaczej wszystko wybuchnie w cholerę.

 

Marcin Wicha

Koniecznie przeczytaj

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najnowsze