Pogrom w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku, kiedy z rąk polskich sąsiadów zginęli Żydzi z Jedwabnego. Nie ma się co sprzeczać, że to nie jest prawdą. Śledztwo IPN jednoznacznie stwierdziło, że to Polacy pomordowali bestialsko Żydów, z poduszczenia niemieckiego okupanta.
Anna Bikont włożyła mnóstwo pracy, żeby zweryfikować dane z książki Grossa i przede wszystkim poznać prawdę. Ale jak się okazuje, w Jedwabnem, po tylu latach od pogromu, trwa zmowa milczenia w najlepsze. Antysemityzm tam jest wciąż żywy. I strach. Bo nie wszyscy przyłożyli rękę do masakry, byli również ukrywający Żydów, ci, a właściwie ich potomkowie, boją się najbardziej. Ostracyzmu, aktów przemocy ze strony sąsiadów. Najczęściej po prostu uciekają, emigrują. Nie widzą możliwości pozostania w tej społeczności. Boją się również potomkowie żydowskich katów. Przyczyna prozaiczna rzec można, ale nie do końca. Boją się, że jeśli prawda wyjdzie na jaw, odnajdą się potomkowie, bo nie wszystkich udało się zabić i będą chcieli odebrać im pożydowskie mienie. Nie jest tajemnicą, że tuż po pogromie polscy sąsiedzi zajmowali żydowskie domy, grabili co się tylko dało. Dlatego nabierają wody w usta i dowiedzieć się czegokolwiek nie sposób. Świadków pogromu jest coraz mniej, ale i oni niechętnie wracają pamięcią do wydarzeń z 10 lipca. Dla jednych to była hańba, dla innych…inni się nie przyznają, konfabulują, mimo, że prawomocnym wyrokiem zostali skazani za udział.
O przyczynach pogromu powiedziano już wiele, i w zasadzie nic nowego w tej sprawie nie udało się ustalić. Że to była zemsta na Żydach, ponieważ podczas okupacji sowieckiej wydawali Polaków NKWD, co kończyło się ich wywózką, że byli aktywnymi członkami sowieckiej służby bezpieczeństwa,chciwość i chęć zysku, bo Żydzi byli bogatsi. Powodów sporo. Ale, według mnie, głównym był antysemityzm, którego symptomy można było dostrzec już przed wybuchem wojny, o czym wspomina Jan Karski. Zresztą wspólna historia Polaków i Żydów nigdy nie była sielanką, mimo, że żyli obok siebie przez wieki. To była taka tykająca bomba, wystarczyło tylko podłożyć iskrę. I tą iskrą stało się dojście Hitlera do władzy i niejako przyzwolenie na eksterminację Żydów. Żal takiej okazji nie wykorzystać, żeby pozbyć się znienawidzonego przez wieki i od wieków Żyda.
Jeden z dzielnych muszkieterów zwrócił mi uwagę, że książka jest w pewnym sensie stronnicza, bo autorka ma żydowskie korzenie. Ja takiej zależności nie zauważyłam. W mojej opinii, dołożyła wszelkich starań, żeby dojść do prawdy. Zadanie niezwykle trudne, bo Jedwabne przykryte całunem milczenia, strachu, antysemityzmu, który nigdy tam chyba nie wygasł.
Sporo przeczytałam na ten temat. Wiem, że do pogromów dochodziło na ziemiach polskich. Już mnie to nie przeraża. Nie chcę tłumaczyć, że wojna wyzwala w ludziach postawy najlepsze i najgorsze, bo to swego rodzaju przyzwolenie. Uważam, że tego wytłumaczyć nie sposób. Zło i dobro tkwi w człowieku i tylko on sam może dokonać wyboru, po której stronie stanie. Tym bardziej, że akurat w Jedwabnem nikt z okupantów Polakom broni do głowy nie przyłożył, brak udziału w okrutnym mordzie nie miał konsekwencji. Część mieszkańców Jedwabnego wybrała jedną ścieżkę, część inną. Byłabym w stanie zrozumieć, gdyby na szali położono życie uczestników mordu i ich rodzin. Wtedy wybór trudny, i podejrzewam, że wybraliby swoje ocalenie. Tutaj nikt ich życia na szali nie kładł. Podjęli taką a nie inną decyzję, zupełnie bezinteresownie, może nie do końca, bo przecież cześć z nich się wzbogaciła, i to mnie przeraża. Że dla garści srebrników człowiek nie waha się do czynów najgorszych. I na dodatek w katolickim kraju.
Warto poczytać.