Bardzo emocjonalna. Bo oto autor staje w obliczu straty ogromnej. W wyniku zamachu w klubie w Paryżu ginie jego żona, matka ich siedemnastomiesięcznego dziecka. Strata nagła, burzy wszelki spokój, wstrząsa w posadach światem tej małej kochającej się rodziny. I sam autor, jak i każdy, kto wówczas stracił swoich bliskich, ma, według zasad ówczesnego świata prawo do nienawiści, zemsty, on się temu trendowi nie poddaje. Swój ból, rozpacz ponad wszelką miarę ukierunkowuje na syna, który rozumie jeszcze mniej niż on sam. Zamienia nienawiść, do jakiej ma prawo, na miłość jeszcze potężniejszą do dziecka, próbuje ułożyć od nowa swój i jego świat bez tej osi ich wszechświata. Zadanie niezwykle trudne. Bo w obliczu takiej tragedii człowiek reaguje różnie, jedni działają, żeby zagłuszyć ból, inni wręcz przeciwnie, w ból się zapadają. A ten człowiek ma w sobie dość siły, żeby nie zmienić rytmu dnia syna, wbrew sobie, żeby nie zburzyć mu do końca świata, który drży w posadach. I płaczą obaj, z tęsknoty, z żalu, zagubieni, bezsilni wobec zła na świecie. Ale czy naprawdę tacy bezsilni? Mają siebie, swoją miłość i to jedyne, co możemy przeciwstawić nienawiści. Tylko ona jest kołem ratunkowym. I ten człowiek jest dowodem, że miłość ma moc budowy, a nienawiść destrukcji, do niczego nie prowadzi, niszczy człowieka nią ogarniętego.
Bardzo potrzebny głos we współczesnym świecie i tytuł niezwykle wymowny. Czyta się szybciutko, ale zostaje na długo.
Polecam.