Celowo piszę, przyzwyczaiłam się, bo zrozumieć tej nader kosmopolitycznej postawy głównego bohatera nijak nie potrafię. On mnie najzwyczajniej w świecie złościł na początku, bo furgał sobie niczym chorągiewka na wietrze u wybrzeży mórz spienionych, co to duńskie okręty na dno ciągnęły. Później jakaś sympatia zaczęła się rodzić, bo być może a raczej na pewno jego postępowanie ma jakiś cel. Pożyjemy, tzn poczytamy, zobaczymy.
Na losach Uthreda oparta jest historia podboju Anglii przez Duńczyków. Wojowników co lęk budzą samym swoim wyglądem, z brodami, w których ukryty jest ich świat brutalny, a w błękicie oczu czai się żądza i pewność zdobywcy, okrętami, które ledwo zamajaczą na horyzoncie i już budzą popłoch, nim przy brzegu osiądą, żeby wojów szałem bitewnym ogarniętych wypuścić na na nową ziemię, która dopiero co zielenią pokryta, w mig zmienia się w błoto z krwi i wnętrzności wyprutych wrogom,po których Duńczycy brodzą z radością zwycięstwa, wymachując toporami z błyskiem rozkoszy w otchłani swych oczu. Nie straszny im ani mur tarcz, ani żaden wróg czy Bóg. Bo to wojna nie tylko na krew i tchnienie ostatnie, to starcie chrześcijaństwa z pogaństwem. Który Bóg czy bogowie bardziej dbają o swoich wyznawców, kto bardziej nadstawia ucha na modły, na czyją korzyść szalę zwycięstwa przeważy. Duńczycy w wielkiej pogardzie mają angielskiego Boga, rabują kościoły, gwałcą mniszki, skracają księży o głowę, przekonani o wyższości swoich bóstw nad nieudolnym Bogiem Anglików, co nawet cudu żadnego sprawić nie potrafi. I naigrywają się z angielskich paniątek, szumnie królami zwanych, że miast do bitwy stanąć, klechami otoczeni, kolana przed ołtarzami odgniatają.
Oj jak dużo można się dowiedzieć na temat pierwotnych zachowań, zwyczajów ludów co Anglię dawną zmieszkiwali i tych, którzy umyślili sobie znaleźć tu nowy dom.
Tylko ta akcja jakaś taka powolna, taka rozwleczona, dopiero pod koniec tempa nabiera, wraz z dojrzewaniem naszego bohatera, Anglika wychowanego pośród Duńczyków, sprytnego, wojowniczego, z jakimś planem,który dopiero się zarysowuje. Cała ta plejada postaci, począwszy od głównych po ciury obozowe, jakaś nieogarnięta. Sami nie wiedzą jak się mają, co im robić należy. Ale to tylko pozór, bo to przebiegli hochsztaplerzy, wszelkimi sposobami swoje cele próbujący osiągnąć. A że w tempie raczej żółwim, podobno pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł.
Ja sobie czytać będę dalej, może tempa nabierze, bo raczej spodziewałam się kołowrotu, ale być może mam jakieś wypaczone spojrzenie na zuchów z Północy. Widziałam ich raczej jak dzicz co idzie jak szarańcza, a nie jako strategów rozważających i planujących kolejne bitwy.