Słuchaj nas online

Informacje | Kultura | Rozrywka | Nauka

BLUE JAY

Więcej od tego autora

Przeczytasz w: 6 minuty

Gdybym musiała opisać BLUE JAY jednym zdaniem – powiedziałabym, że od pierwszych scen wywołuje to jedyne w swoim rodzaju ciepłe uczucie, że z tym filmem będzie nam po drodze. Najpierw delikatnie łapie nas za rękę i przyciąga ku sobie, a potem chwyta za serce. I już jesteśmy cali tej historii – do końca. Skondensowana narracyjnie, genialnie zagrana, filmowa nowela Blue Jay to obraz z cyklu ‘samo życie’. Taki, który konfrontuje z refleksją, że kinematografia jako sztuka bywa zwierciadłem – w którym możemy obejrzeć także odbicie samych siebie…

 

1

 

Są takie filmy, które choć z pozoru banalne i w treści fabuły i formalnie – mimo to szczególnie włażą pod skórę. I zostają w pamięci na zawsze. Nie ma dla tego faktu zbyt wielu uzasadnień natury merytorycznej… I też (zazwyczaj) nie dostają wielkich nagród. Nie święcą międzynarodowych triumfów. Ale są pamiętane przez wszystkich, którzy je widzieli mocą pamięci emocjonalnej. Tak, wiem – to nie jest termin stricte naukowy, ani naukowo “uprawomocniony” – ale psychologia go używa, a badacze zajmujący się funkcjonowaniem ludzkiego mózgu wciąż się głowią nad jego fenomenem. Blue Jay jest właśnie takim obrazem, który oglądany nakłada się na to, co jest w nas (nasze własne doświadczenia, wspomnienia, refleksje, sprawy zapomniane lub wyparte), stając się personalnym filtrem dla opowieści o przecież całkiem nam obcych, a wręcz niby to “fikcyjnych” postaciach. Ale tak bliskich, jakby były nami. W filmy takie jak ten (za referencję posłużyć mogą choćby “Blue Valentine” Derek’a Gianfrance lub „Locke” Steven’a Knight’a) – bezwiednie i podświadomie zanurzamy się całymi sobą, właśnie poprzez to, że mogłyby być filmami o nas samych.

* * *

 

2o

 

Blue Jay jest reżyserskim debiutem fabularnym Alexa Lehmana (który przez wiele lat wcześniej pracował jako operator na planach cudzych filmów, a także jako dokumentalista). I swój premierowy pokaz miał w roku 2016 na MFF w Toronto. Co jest zawsze na propsie (a zwłaszcza dla filmów autorskich). Ale poświecę w przypadku tego obrazu więcej tekstu jego scenarzyście. Choćby dlatego, że jak wiecie, uważam, że bez dobrego scenariusza nie ma dobrego filmu (ykhm). A ten takowy posiada. Jego autorem jest niejaki Mark Duplass.

Z nazwiskiem Duplass zapoznałam się dopiero kilka lat temu. A było to przy okazji filmu (o jak to często wciąż bywa na naszym rynku tytule znacząco przeinaczającym sedno jego treści, że tak to eufemistycznie ujmę – hehe) “Czworo do pary” (bo w oryginale to “The one I love”), z roku 2014. Który przemknął przez ekrany nadwiślańskich kin niesprawiedliwie niezauważalnie. A szkoda. Bo oprócz tego, że jest to więcej niż sprawnie opowiedziana historia z pogranicza gatunków, w tym komedii, dramatu i sci-fi – jest doskonale zagrana przez jedną z najlepszych amerykańskich aktorek średniego pokolenia, czyli Elizabeth Moss (którą wielbię). Ważny dla tego tekstu Mark Duplass jej w tym obrazie partnerował, bardzo sprawnie dodajmy.

Czas jakiś minął. Aż tu imię i nazwisko Mark Duplass wykwitło mi znowu przy okazji serialu “Bliskość”. Wtedy okazało się z kolei, że z obiecującego aktora (rocznik 1976) Duplass zamienił się w jedną z największych gwiazd festiwali kina niezależnego w USA. Odnajdując się coraz lepiej także jako scenarzysta oraz reżyser. A przede wszystkim w roli producenta. Podoba mi się u niego szczególnie to, że stale podejmuje nowe wyzwania, nie boi się brać za bary z różnymi gatunkami filmowymi. Jego największym sukcesem – jeżeli idzie o nagrody – jest jak do tej pory – prestiżowa statuetka Emmy, którą zdobył jako jeden z producentów głośnego, opartego na faktach miniserialu, wyprodukowanego przez Netflix, demaskującego kulisy działania sekty religijnej pt. “Wild Wild Country”. Podsumowując – bo trza mi zmierzać do recenzji Blue Jay – Duplass ma talent!

* * *

 

3

 

Mała mieścina, gdzieś w stanie California. Lokalny market spożywczy, snuje się po nim niemrawo zwykły gość, taki na oko koło 40-tki. To Jim (w tej roli świetny Mark Duplass). A tu ciach, jego wzrok pada na postać kobiecą, która nieco energiczniej od niego wybiera produkty do koszyka. To Amanda (rewelacyjna Sarah Paulson!). I tak się tymi spojrzeniami mierzą przez chwilkę jedynie – z daleka. Wiecie jakie to spojrzenia? To ja Wam powiem – bo to ważne dla tego filmu – bo tylko naprawdę dobrzy aktorzy potrafią to zagrać! A o czym będzie potem. To są spojrzenia tych, którzy się po latach nie tyle nie rozpoznają, co w kilka sekund w ich głowie przewala się cała historia tego, kim dla siebie kiedyś byli. A która zaskutkuje podjęciem decyzji czy rozpoznać się chcą!

Nie mówcie mi, że nie wiecie o co chodzi ????

I tak, rozpoznają się. Dochodzi do wymiany standardowych: “och cześć, to naprawdę ty! O rany, tyle lat. Co u Ciebie? Co tu robisz?”. Samo życie. Banał wręcz. Ale już po pierwszych pięciu minutach wiemy, że ta historia filmowa ma szansę być najlepszym „banałem” jaki nas spotkał od dawna (ja tak miałam! Podrygiwałam z kinofilskiego szczęścia na kanapie jeszcze wiele razy!).

I tu dochodzę do sedna.

Blue Jay ma bardzo dobry scenariusz. Z dramaturgicznym zwrotem pod koniec. To raz. Doskonałe, wiarygodne, dialogi. Nigdy nie przegadane, czasem zabawne, czasem liryczne, a zawsze wnoszące kolejny ważny element w to, czego dowiadywać się będziemy o bohaterach. To dwa. Ale przede wszystkim ma duet aktorski, który powinno się pokazywać w szkołach filmowych na zajęciach dla przyszłych reżyserów oraz ludzi od kompletowania obsady jako przykład: “patrzcie się i uczcie jak to powinno wyglądać”. To nie jest tylko to, że Sarah Paulson i Mark Duplass mają sprawny warsztat aktorski.

Tej chemii jaka jest między nimi na ekranie nie da się po prostu nie poddać! I jej nie wierzyć. To oni – aktorsko – tworzą Blue Jay. I bez dwóch zdań, bez tego kluczowego dla opowieści czynnika film ten nie miałby szansy być niczym innym, poza kolejnym “banalnym” acz sprawnie zrobionym romansem…

Chapeu bas!

Bo Blue Jay jest skromnym, małym, kameralnym filmem o dwojgu ludzi, którzy po latach spotykają się przypadkiem w rodzinnej miejscowości, z której dawno temu wyjechali. A którzy w czasach liceum byli parą. I to taką parą, o której dość szybko dowiadujemy się, że była więcej niż udana. Że łączyło ich uczucie bardzo mocne, prawdziwe. A przede wszystkim, dla nich samych (do tej pory), choć minęło ponad 20 lat – bardzo ważne emocjonalnie. Że każde z nich na własny sposób w tym drugim widziało “tego jedynego”. Kogoś, z kim wyobrażali sobie, że będą już do końca życia…

A jednak się rozstali. Dlaczego? Co poszło nie tak?

 

4

 

5

 

Dziś – ona ma męża i wiedzie niby to udane życie w dużym mieście. On – się z nikim na stałe nie związał. I udaje, że wyszło mu w życiu lepiej niż wyszło. Ale to co ich kiedyś łączyło jest wciąż tak silnym wspomnieniem, czymś tak dla nich istotnym, że po krótkiej pogawędce ‘na kawie’ postanawiają, że spędzą ze sobą nieco więcej czasu.

I tak przez jedno popołudnie, wieczór i noc, aż do ranka będziemy im towarzyszyć. W rozmowach, wspominkach, w ich własnym “powrocie do przeszłości”. I odkryjemy dlaczego wciąż są dla siebie ważni, choć być po tylu latach nie powinni. Jak i to co spowodowało rozpad ich związku. Ich nostalgiczne zanurzenie w świat, “co by było, gdyby”, które dla nich stanowić będzie jakiś rodzaj katharsis, rodzaj “przepracowania” tego co nie stało się ich udziałem, choć oboje teoretycznie tego bardzo chcieli – stanie się dla nas lustrem, w które patrzeć będziemy z coraz większym emocjonalnym poruszeniem…

Blue Jay nakręcony jest na czarno-białej taśmie. Myślę, że nie bez przyczyny. Przydaje mu to rysu, który mnie roztkliwia szczególnie. To jak zdjęcia z albumu z analogowych czasów. Które teoretycznie minęły. A my teoretycznie – tacy jacy byliśmy – wraz z nimi. A których niegdysiejsze, wciąż żywe, mocne kolory zachowały się już tylko w naszej pamięci, bezwiednych poruszeniach w ciele, jakie wywołują i biciu naszych serc na ich widok…

Bo czasami małe kino jest wielkie. A jego wielkość liczy się tym, jak wielkie poruszenie w nas budzi. To właśnie, które zostaje z nami na zawsze. Zapisane w nieodgadnionej, niezbadanej i niezdefiniowanej wciąż przez naukę pamięci emocjonalnej.

 

{source}
<!– You can place html anywhere within the source tags –>
<iframe width=”666″ height=”360″ src=”https://www.youtube.com/embed/2htQEBF1fCc” frameborder=”0″ allow=”accelerometer; autoplay; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture” allowfullscreen></iframe>

<script language=”javascript” type=”text/javascript”>
// You can place JavaScript like this

</script>
<?php
// You can place PHP like this

?>
{/source}

 

Artykuł Partnera Radia Istebna https://www.kultura-osobista.pl/

Koniecznie przeczytaj

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najnowsze