„Cicha dziewczyna” vs. głośno reklamowane produkcje
Niedawno przekonałem się o wartości oglądania filmów mniej reklamowanych, od takich jak „Barbie”, gdzie reklama pochłonęła większy budżet niż produkcja, kiedy zobaczyłem „Cichą dziewczynę”. Nazwisko reżysera nic Wam nie powie, brak też głośnych nazwisk w obsadzie, a perypetie związane z filmem na skutek pandemii też odcisnęły swoje piętno.
Niespodziewane wyzwania produkcji w czasach pandemii
Film opowiada o młodej, dziewięcioletniej dziewczynce, którą na początku zdjęć grała dziewięciolatka, a kiedy kończono miała jedenaście. Dwuletnia przerwa spowodowana pandemią sprawiła, że w międzyczasie odtwórczyni głównej roli przybyło dwa lata. Jednak charakteryzacja zrobiona jest na tyle dobrze, że różnicy nie widać i gdybym o tym nie napisał, pewnie nikt by się nie zorientował. To tak jako ciekawostka, a teraz przejdźmy do filmu, który jest adaptacją opowiadania „Foster” autorstwa Claire Keegan z 2010 roku.

Dom rodzinny pełen niedostatków
Kino społeczne często nadużywa szantażu emocjonalnego, by opowiedzieć historię. „Cicha dziewczyna” też nie jest wolna od tych pułapek, ale trzyma je na tyle krótkiej smyczy, że pozwala wybrzmieć istocie opowieści. W filmie widzimy dom rodzinny tytułowej bohaterki, który wieje pustką zarówno materialną, jak i emocjonalną. Mamy tu dom, w którym brak pieniędzy, dzieci są zaniedbane, nienauczone higieny, matkę w kolejnej ciąży oraz ojca rekompensującego te niedostatki w pobliskich pubach czy w ramionach kochanek. Gdyby chodziło tylko o materialną biedę, nie byłoby tak źle. Ale gdy do tego dochodzi kompletny brak komunikacji i ciepła między rodzicami a dziećmi, sytuacja jest znacznie gorsza. Dotyk, przytulanie, a nawet rozmowa są tak odległe i nieosiągalne w tym domu, że trudno się dziwić Cait, uciekającą w samotność.
Zmiana miejsca, która zmienia wszystko
Wszystko zmienia przymusowy, wakacyjny pobytu młodej bohaterki u krewnych, który ma pomóc jej matce uwolnić ją od nadmiaru obowiązków związanych z kolejną ciążą. Mogłoby się wydawać, że to raczej skok z deszczu pod rynnę, ale nic bardziej mylnego! Eibhlín i Seán to zupełnie inni ludzie – lepiej sytuowani, świadomi i posiadający pełną gamę ludzkich uczuć. Co prawda potrzebują trochę czasu, zwłaszcza Seán. Bo u Eibhlín niemal od razu Cait spotyka się z ogromnym zrozumieniem i dobrocią. Teraz, kadr po kadrze, widzimy, jak z dnia na dzień otwiera się na nowe doświadczenia, a przede wszystkim na ciepło i uwagę, której doświadcza po raz pierwszy w życiu.

Odkrywanie ciepła i czułości
Film ukazuje biedę nie tylko materialną, w środowisku, które nie daje możliwości rozwoju. Nagle dociera do nas, jak bardzo miejsce urodzenia wpływa na nasze możliwości. Pokazuje także, że bez wsparcia dorosłych, dziecko jest skazane na braki w swoim rozwoju. Co widać w filmie, gdzie samo bycie zauważonym i wysłuchanym daje Cait zupełnie nowe spojrzenie na siebie i otoczenie. Pełny stół, ciepłe mleko, schludny i zawsze uporządkowany dom to zupełnie inny świat. Ale dopiero odkrywanie życzliwości, łagodności ze strony dorosłych, wartość rozmowy i dobrego dotyku pomagają Cait odnaleźć się w trudnej rzeczywistości.
Finałowy cios dla emocji widza
Film opowiadany jest niuansami, detalami i małymi krokami, które mają przynieść wielkie zmiany. Mały gest zostawienia na stole ciastka mówi więcej niż słowa – odczytujemy go jako wyraz troski i opieki. Finałowa scena jest tak poruszająca, że po zapaleniu świateł, zauważyłem łzy w oczach wielu osób w sali. Jej okrucieństwo, szczególne w kontekście niewinności dziecka, sprawia, że pozostanie na długo w pamięci.
Zapowiada się wiele jesiennych premier filmowych, na które pewnie nie pójdziecie, ale ten film musicie zobaczyć – koniecznie!