Poezja z pazurem, czyli dlaczego warto przyjść na kolejne spotkanie

To nie było zwykłe spotkanie autorskie. To było coś pomiędzy domówką u intelektualistów, a sesją terapeutyczną z poetką, która nie boi się mówić rzeczy niewygodnych. Danuta Niemczyk – kobieta, która potrafi jednym wierszem wywrócić nasze myślenie na lewą stronę – zafundowała obecnym podróż przez intymność, śmierć, erotykę, melancholię i… fraszki o pocałunkach w cztery litery. No serio.
Nie było tu nudy, akademickiej zadumy ani zadęcia. Zamiast tego – ciepło, żarty i pełna sala ludzi, którzy może niekoniecznie przyszli z tomikiem pod pachą, ale wyszli z głową pełną metafor. A sama autorka? Przede wszystkim szczera. Do bólu. Nawet przyznała, że pierwsze wiersze – te z młodości – spaliła mentalnie na stosie. I nie, nie żałuje. Bo dojrzewanie do pisania to nie tylko talent, ale też umiejętność żegnania się z tym, co było. Trochę jak wyrzucanie ulubionej zabawki z dzieciństwa – boli, ale daje siłę.
Poezja przed kawą i po ciszy
Prowadzący, równie elokwentny co figlarny, postanowił od początku rozbić lód pytaniami z pogranicza absurdu i zachęty: „Kto dziś przeczytał wiersz?”. I, o dziwo, nikt nie zemdlał ze wstydu. Bo to nie było spotkanie z serii „bądź mądry, albo won”, tylko „siądź z nami i daj się porwać słowu”.
A poezja Danuty? Ach, ona balansuje między zmysłowością a śmiercią jak kot na parapecie – z wdziękiem i bez lęku przed upadkiem. Jeden wiersz o obgryzaniu piór przez kota, drugi o Bogu, który zmienia płeć, a trzeci – o modlitwie z aniołami w brązowych habitach. Wszystko to przeplatane opowieściami z życia, jak np. wyprawy na cmentarz w ramach osobistego treningu antylękowego (tak, dobrze czytasz – cmentarz o północy dla kurażu).
Dlaczego warto przyjść następnym razem?
Bo tu nie chodzi tylko o literaturę. Tu chodzi o ludzi. O wymianę spojrzeń nad strofą, o wspólne westchnięcie po wersie o rozbieraniu słów na detale, o to mruknięcie „wow” po frywolnym wersie z pieprzykiem pod lewą piersią. Spotkania z Danutą to nie promocje tomików, to promocje życia – tego prawdziwego, z krwią, łzami, uśmiechem i kawą (czasem bez kawy, ale zawsze z poezją).
Więc następnym razem nie pytaj „czy warto iść”. Idź. Po prostu. Bo nawet jeśli poezji nie rozumiesz (jeszcze!), to wyjdziesz bogatszy o spotkanie z człowiekiem, który czuje więcej i nie boi się o tym mówić. A do tego – śmiech gwarantowany. I może fraszka na dokładkę.