Siedzieliśmy w kawiarni, w Zaułku Świętego Tomasza. Książkę kupił mi pół godziny wcześniej. Poprosiłam o ślad, żeby po kolejnych wielu latach przyjaźni nie zapomnieć, że to od niego. A znamy się już wiele lat… Wzruszyłam się, przeczytawszy, co napisał.
Znajomość jakich wiele, przynajmniej na początku, dlaczego więc akurat ta przerodziła się w coś innego, w przyjaźń? I co to w ogóle znaczy, że jest przyjaźnią, jakie były jej początki?
Tu rodzi się pytanie: co to jest przyjaźń, zwłaszcza damsko-męska? To co mi się od razu nasuwa, to przede wszystkim różnice w rozumieniu i przeżywaniu tak zwanej kobiecej przyjaźni i tak zwanej męskiej. Myślę, że nie jest to łatwe do zdefiniowania. Jak to jest z kobietami, wiem z własnego doświadczenia. Jak wygląda męska przyjaźń, wiem z rozmów i męskich opowieści. Jednak chyba najmniej się wie o przyjaźniach mieszanych, damsko-męskich. Myślę, że są rzadkie. Co więcej, niektórzy w ogóle je negują.
Według obiegowych opinii każdy przyjacielski związek płci przeciwnych ma zabarwienie erotyczne, a jeśli nie ma, to… będzie mieć. W Internecie jest mnóstwo artykułów odnoszących się do tematu, gdzie można wyczytać dziesiątki mądrości i rad, na co zwracać uwagę w takiej relacji, jakie są zalety, wady, warunki istnienia… W większości mówi się o realnym ryzyku przekroczenia granic. Te granice to oczywiście wejście w wymiar romantyczny, gdzie fantazjowanie czy rodzące się potrzeby coraz większej bliskości – a co za tym idzie – wyłączności – przeobrażą się w kontakty erotyczne, a to z kolei będzie początkiem końca przyjaźni. Jeśli jedna ze stron bardziej się zaangażuje, tym samym świadomie lub podświadomie będzie dążyła do przekroczenia granic, a wówczas przyjaźń damsko-męska raczej nie będzie miała szans na przetrwanie.
A jeśli jednak granice miałyby zostać przekroczone? Uważam, że nie ma piękniejszej ani bardziej trwałej relacji dwojga dojrzałych ludzi, gdzie jednocześnie jest i przyjaźń, i miłość. Oczywiście chodzi mi o czystą relację, bez gry na dwa fronty. To jest dla mnie oczywiste…
Jednak logika nie przeczy przyjaźni między kobietą a mężczyzną, bez wchodzenia w coś więcej; jest to możliwe, realne i niezwykle wartościowe. W naszym przypadku opiera się na bardzo dużym zaufaniu. Nie można się bać. To przede wszystkim. Nie można się bać bycia sobą, mówienia i robienia zwykłych rzeczy w zwykły sposób. Bez analizowania, zanim cokolwiek się zrobi. To jest w naszym układzie chyba najważniejsze. Ten specyficzny rodzaj swobody i pewności, że cokolwiek by nie było, zawsze wszystko można wyjaśnić, bez trzymania w sobie urazy. Z całkowitą pewnością, że w każdej sytuacji można liczyć na drugą stronę, bo po prostu jest się dla siebie wzajemnie ważnym.
Na tej relacji mi zależało. Nie partnerskiej, a właśnie przyjacielskiej. Dlaczego? Nie wiem. Może to moja kobieca intuicja? Że to kolejna wartość, o którą powinnam zabiegać? Może chciałam coś dla siebie innego niż dotąd, a związek przyjacielski płci przeciwnych właśnie to daje – coś nowego, ciekawego, inspirującego? Być może właśnie tak, choć tego nie analizuję. Po prostu mam coś wyjątkowego, co jest trwałe i chyba już – po prawie 20. latach – daje mi gwarancję trwałości na lata następne, coś, co jest dla mnie, dla nas obojga – prawdziwą wartością. Bez lęku, konieczności zakładania masek, dbania o wizerunek, bez domysłów i podtekstów. Choć zapewne rzadkie, to jest to realne.
Choć każde z nas miało, ma swój związek, swoje życie, swój codzienny świat, to mamy jakąś cząstkę wspólną i wyjątkową. To się nam udało zbudować. I tego każdemu życzę…