Dziś, w 132. rocznicę urodzin, chciałbym Wam opowiedzieć o człowieku, którego życie było niczym gotowy scenariusz filmowy, pełen dramatów, bohaterstwa i niezłomności. Mowa o generale Stanisławie Sosabowskim, postaci, której losy poruszają serca i zmuszają do refleksji.
Urodził się w 1892 roku w Stanisławowie, dzisiejszym Iwano-Frankowsku na Ukrainie. Już jako młodzieniec dał o sobie znać działalnością w Organizacji Młodzieży Niepodległościowej „Zarzewie” oraz w Armii Polskiej. To wtedy zaczął kształtować się jego wojskowy kręgosłup, który później przełoży się na niezwykłe dokonania.
Przeszedł przez Wyższą Szkołę Wojenną w Warszawie, a jego talent i determinacja doprowadziły go do Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Jako pułkownik, miał zaszczyt poprowadzić ostatnią przedwojenną defiladę piechoty. Czyż to nie brzmi jak preludium do wielkich wydarzeń?
Wojna, jak to wojna, nie oszczędza nikogo, a generał Sosabowski bił się dzielnie pod Mławą, broniąc warszawskiej Pragi. Po kapitulacji nie poddał się – przeciwnie, w konspiracji znany jako Emil Heim, przedostał się przez Budapeszt do Paryża. Tam, jako dowódca 4 Dywizji Piechoty, poprowadził swoich żołnierzy do portu La Pallice nad Zatoką Biskajską, skąd ewakuowano ich do Wielkiej Brytanii.
W lipcu 1940 roku generał Sosabowski zorganizował pierwszą jednostkę kadrową Wojska Polskiego. W szkockim Leven stworzył jednostkę powietrzno-desantową, która stała się legendarna dzięki swojemu hartowi ducha i nieprzeciętnemu wyszkoleniu. Generał sam, mając 49 lat, skoczył ze spadochronem, aby dać przykład swoim żołnierzom.

W Largo House zbudowano dla nich „małpi gaj”, tor przeszkód, który stał się prawdziwą „salą tortur na świeżym powietrzu”. To tam napis nad bramą witał ich słowami: „Szukasz śmierci, wstąp na chwilę”. Moi drodzy, czy wyobrażacie sobie taki trening? Skoki z drzew, spacery po żerdziach, codzienne 10-kilometrowe biegi i nauka walki wręcz – to wszystko sprawiało, że ci żołnierze byli gotowi na wszystko.
Niestety, mimo wielkiej nadziei na odsiecz okupowanej Polsce, rozkaz nigdy nie nadszedł. A gdy Warszawa szykowała się do powstania, prośby o wsparcie zostały odrzucone przez Brytyjczyków. Nie trudno sobie wyobrazić rozczarowanie i protesty żołnierzy. Generał Sosabowski wtedy stanął po ich stronie – to było dla mnie wyjątkowe świadectwo przywództwa.
Operacja Market Garden była szansą dla polskich komandosów na pokazanie swojej wartości. Niestety, mimo odwagi i poświęcenia, misja zakończyła się klęską i generał Sosabowski został niesprawiedliwie obarczony odpowiedzialnością za niepowodzenie.
Po wojnie los okazał się dla generała wyjątkowo surowy. Straciwszy obywatelstwo polskie i nie przyjmując brytyjskiego, został zmuszony do pracy jako zwykły robotnik w fabryce silników elektrycznych. W 1967 roku odszedł od nas, zostawiając po sobie spuściznę odwagi i determinacji.
Dwa lata później jego prochy wróciły do Polski. Spełniło się jego marzenie – spocząć w ukochanej ojczyźnie.
Generał Sosabowski był człowiekiem wielkiego formatu. Jego życie to przestroga przed zapomnieniem o tych, którzy dla naszej wolności poświęcili wszystko. Dziś, wspominając go w rocznicę urodzin, warto o tym pamiętać.