Jakoś również nie rozumiem, dlaczego zrobiono z tego wypadku, zdarzenia, taki cyrk medialny w tamtym czasie. Wiadomo, że na ośmiotysięcznikach ginęli, giną i ginąć będą śmiałkowie,którzy rzucają wyzwanie górom albo idą tam z przemożnej miłości do tychże gór, co doskonale rozumiem, bo góry kocham i sama bym poszła, gdybym mogła . Mniejsza o przyczyny. Każdy ma jakiegoś bzika. Dlaczego jednych odsądza się od czci i wiary ( zwłaszcza tych, którzy przeżyli spotkanie z marzeniami), innych gloryfikuje (tych, którym się to nie udało). Sieć wzajemnych oskarżeń, pretensji, co by było gdyby… Po co to komu? Komuś to życie wróci? Kogoś zniechęci do podjęcia próby zmierzenia się z samym sobą w ekstremalnych warunkach? Według mnie nie ma sensu roztrząsać takich spraw, stało się, ktoś wrócił, ktoś nie. A idąc w wysokie góry każdy z nich ma świadomość ryzyka i możliwości w górach pozostania, na zawsze.
W dodatku sposób, w jaki zrobił to autor, który według mnie nie próbował niczego uładzić, przynajmniej zbliżyć się do przyczyn i dodatkowo podkręcił atmosferę już mocno napiętą. Nie czytałam nic Hugo Badera wcześniej, więc trudno mi ocenić, dlaczego styl tej konkretnej książki jest taki a nie inny. Czy we wszystkich swoich reportażach przyjmuje taką agresywną postawę wobec tematu i ludzi z nim związanych. Wydaje mu się być może, że jest twardy, bezkompromisowy, że tylko w ten sposób może dojść do sedna problemu i do swoich rozmówców. W przypadku tego wydarzenia nic bardziej mylnego. Moim zdaniem potrzebne tu było minimum delikatności, zrozumienia dla cierpienia bliskich, pochylenia się nad śmiercią ludzi, którzy szli po marzenia. A tutaj gwiazdą jest sam autor. Plan pierwszy. Cała reszta, wątki poboczne. I naprawdę nie wiem, co ta książka miała pokazać. Ból po stracie, potęgę bezlitosnych gór, konflikty rodzinne, problemy w środowisku wysokogórskim. Bo miłości jako takiej tu na lekarstwo, chyba, że autora do samego siebie.
No i autor, moim zdaniem nadużywa słowa polec, poległy dla określenia ludzi, którzy w górach zostali. Słownik jezyka polskiego owszem podaje, że to m.in. ktoś, kto zginął w walce i na upartego można podciągnąć ich pod taką terminologię. Ale na upartego. Ja osobiście uważam, że jest to określenie nie na miejscu w odniesieniu do wspinaczy wysokogórskim, którzy życiem płacą za marzenia. Bo jak ich podziwiam i uwielbiam, tak sądzę, że oni tam po prostu giną, umierają, i jest to termin w jakiś sposób ich gloryfikujący, zupełnie niepotrzebnie, stawiający ich w szeregach żołnierzy, bo polec można śmiercią bohaterską w walce, a nie zasnąć w okowach mrozu. Ale to tylko takie moje dywagacje.
Czytało się dość ciekawie, ale w mojej opinii jest to projekt zbędny.