Lem, jak pewnie wiecie, potrafił pisać tak, że człowiek czuje się, jakby próbował przeżuć encyklopedię bez popijania. Zdania czasem bywają tak gęste i naszpikowane naukowym żargonem, że nawet najodważniejsi wolą się wycofać albo przeskoczyć fragment, zanim utkną w intelektualnym grzęzawisku. Dlatego wpadajcie do naszej „Lemoniady”, gdzie będziemy tłumaczyć Lema na bardziej przystępny język. Liczymy też na wasze przekłady – podejmijcie wyzwanie i podzielcie się swoimi fragmentami!

fragment 🙂

„jeżeli jakieś nie znane nam dokładnie zbiegi i sploty warunków powstały w środowisku życiodajnych roztworów ciekłych, ponieważ ciekła faza dawała biogenezie niejako najbardziej wielowymiarową eksperymentalną przestrzeń, i jeżeli to, co podówczas powstało, było jedynym ziarnem, z którego wyrosło wielomilionowe drzewo gatunków, to możemy sobie wyobrazić, że gdyby się nam udało skonstruować, a dzięki temu uruchomić ewolucję syntetyczną, pozabiałkową i pozanukleotydową, to rozbieg jej płodów mógłby okazać się niepomiernie większy aniżeli w obrębie Linneuszowego drzewa. Sprawę
można też wyrazić zwięźlej, mniej więcej tak oto. Zbiór pochodnych jedynego w dziejach
ewenementu, jakim było powstanie prokariontów, które po eonach zdołały się przekształcić
w eukarionty, powinien być mniejszej mocy aniżeli zbiór potencjalnych płodów ewolucji
syntetycznej, który nie musi już podlegać, jak ów zbiór pierwszy, żadnym ograniczeniom.”
A można tak 🙂
Wyobraź sobie, że życie powstało trochę jak przypadkowy eksperyment chemiczny w gigantycznej kałuży – i z tego jednego błotnistego startu wyrosło całe drzewo gatunków, od bakterii po ludzi. Teraz pomyśl, co by było, gdybyśmy zamiast czekać na kolejne miliony lat ewolucji, sami wymyślili nową, syntetyczną wersję życia, bez żadnych biologicznych ograniczeń – efekt mógłby być tak oszałamiający, że Linneusz musiałby rzucić swój podręcznik i pójść na długi spacer.