„Kochanie!
Piszę do Ciebie w kropki.
A może to nie kropki, tylko łzy (na taki temat, że Ciebie nie ma ze mną).
Rano było strasznie ładnie: pociąg toczył się między niedużymi pagórkami. Na pagórkach rosła zielona jak sałata – łąka. Na łące stały kwitnące drzewa owocowe (jak bezy) i biało-brązowe krowy gapiące się w takie same biało-brązowe potoki. Przypominało to tak zwane rzeki mlekiem i miodem płynące. Ale dość było spojrzeć na zabudowania, żeby się skapować, że nie jest to ziemia obiecana. Chociaż wielkie słońce…
Na dworcu czekało na mnie dwóch półinteligentów, którzy zaprowadzili mnie do hotelu.
W hotelu zaraz się rozpłakałam.
A teraz myślę o nas.
Odkąd doszedłeś do wniosku, że Ty mnie nienawidzisz, a ja Ciebie chromolę, mam w sobie jakiś zygzak. Wydaje mi się, że będzie albo bardzo dobrze, albo bardzo źle. Najzabawniejsze jest to, że oboje zarzucamy sobie to samo: egoizm (o, bo ja też Ciebie uważam za najpaskudniejszego egoistę ze wszystkich, jakich znam).
Kochany mój! Nie przejmuj się tym wszystkim zanadto. Dość jest przecież ważne i to, że się kochamy. A żeśmy jak pies z kotem – no to trudno. Może i to można porównać do konfliktu mocno uwiązanego psa łańcuchowego z wrednym wędrującym kotem.
Całuję Cię w kącik koło ust i płaczę, że Cię nie ma w Jeleniej Górze. Zaraz sobie napiszę w punktach całe zagajenie, a potem pójdę Ci coś kupić. Czołem!”
Agnieszka Osiecka do Jeremiego Przybory, Jelenia Góra, 1965 r.