Po tym przydługim wstępie, mogę przejść do zasadniczej treści czyli: nie taki Barnevernet straszny, jak go malują…
Czarnecki zrobił kawał dobrej roboty, przygotowując się do napisania tej książki. Problem nad wyraz skomplikowany i delikatny, w polskich mediach często naświetlany jednostronnie: Norwegia odbiera dzieci polskim rodzinom. I tak, i nie… prawda – jak to często bywa – zamyka się w wachlarzu niezliczonych odcieni szarości pomiędzy dwoma skrajnościami. Ten kalejdoskop sytuacji autor próbuje oddać w swojej książce. Przeplatając historie różnych rodzin z garścią wiadomości na temat Norwegii, jej historii i polityki, próbuje pokazać motywy stojące za powstaniem tej organizacji, której celem jest ochrona dziecka. Nie boi się pokazać błędów proceduralnych, uprzedzeń osobistych, nieporozumień kulturowych, ale nie kryje też mrocznych historii polskich rodzin czy ludzkiego oblicza instytucji. Wydaje się, że jego konkluzją jest zachęta do dialogu, by próbować zrozumieć drugą stronę, by przełamać stereotypy: polskiej, świętej i nietykalnej rodziny z jednej strony i wyższości własnego modelu nad tym, co obce, z drugiej.
Książka jest napisana bardzo żywym językiem, czasem wręcz dosadnym. Czyta się ją bardzo dobrze. Jej zdecydowanym walorem jest zaproszenie do otwartości, do sprawdzenia, czy aby moje schematy nie są zbyt autoreferencyjne, do skonfrontowania się z tym, co niesie spotkanie z inaczej myślącym.
Moja ocena 9/10