Plan na szybko? czemu nie!
Czasami to właśnie te spontaniczne wypady sprawiają, że życie smakuje jak świeżo parzona kawa w górskim schronisku. Miałem już od jakiegoś czasu w głowie pewien plan – zdobyć trzy szczyty Małej Fatry w jeden dzień. Wiecie, do tej pory był to taki weekendowy trening dla wyobraźni, co to nigdy nie dochodzi do skutku. Ale tu nagle – bam! Wolna niedziela. I co teraz? Dożynki w Istebnej, czy moje własne „dożynki” na szlaku? No wybór padł na góry, i wiecie co? To było to!
Start o świcie – nie dla słabych
Godzina 6:05, Vrátna, ja i mój plecak, gotowi do akcji. Plan? 8 godzin i 29 minut chodzenia po górkach. Ale kto by się tym przejmował, prawda? Czas, start! Pierwszy na liście? Chleb (tak, wiem, że to brzmi jak śniadanie, ale spokojnie, chodzi o górę). Wybrałem trasę trochę dłuższą, bo jakoś musiałem się rozkręcić. Początek – sielanka, dwa kilometry bez stresu.
Ale potem, zaczęła się prawdziwa zabawa. Wiecie, takie podejście, że czujesz, jakbyś piął się po drabinie do nieba. Ale po to tu przecież przyszedłem, prawda? Tak było aż do czerwonego szlaku.
Szczyt za szczytem, jak w filmie akcji
Chleb zdobyty, a ja na szczycie podziwiam panoramę, jakby to była scena z jakiegoś epickiego filmu. Pięknie tu.
Trochę czasu na jedzenie i zdjęcia (przecież trzeba udokumentować wyjście, żeby nie było wątpliwości, że się tam wdrapałem), i lecę dalej.
Veľký Kriváň już czeka.
Sytuacja wygląda jak w klasycznym górskim scenariuszu: góra-dół, góra-dół, a po dziewięciu kilometrach od porannego startu, melduję się na szczycie.
Wiatr? Ten to chyba chciał mnie zdmuchnąć do prosto domu 🙂 Ale co tam, przerwa na batonika, szybka fotka, i ruszam dalej – Mały Kriváň macha do mnie z oddali.
Ostatni szczyt, czyli wielki finał
Wreszcie i dotarłem na Mały Kriváň!
Powiem tak, niby mały, ale wyzwanie całkiem spore, szczególnie, że już parę dobrych kilometrów w nogach.
Na szczycie wita mnie kamienny murek – prawdziwa perełka dla tych, co lubią biwakować.
Od razu przyszło mi do głowy, że kiedyś wrócę tu na noc, rozbiję namiot i będę robił zdjęcia gwiazd. Ale to plany na kiedyś. Teraz przerwa obiadowa, odpoczynek i szybki filmik dokumentujący całą trasę (przecież Facebook by mi tego nie przebaczył!), i w drogę powrotną.
Meta, a czas lepszy niż myślałem
Droga powrotna czerwonym, później odbicie na żółty, potem niebieski, a na końcu zielony. Do mety docieram o 12:40, czyli co? Plan na 8 i pół godziny grubo przesadzony, bo zamknąłem się w 6 godzinach i 35 minutach. I to wszystko z postojami na zdjęcia, jedzenie i podziwianie widoków. A, no i wliczając te „obowiązkowe” fotki, bo jak inaczej udowodnić, że naprawdę tam byłem?
Co dalej?
Zrealizowałem swój tryptyk, o którym kiedyś marzyłem. I co teraz? Czas na kolejne wyzwania! Kto wie, może następnym razem pójdę jeszcze wyżej, szybciej albo zabiorę więcej batonów 🙂 A wy? Macie jakiś plan na wolny dzień, który niespodziewanie do was zawita? Bo jeśli nie, to gorąco polecam taki spontaniczny wypad. Serio, da się!
Teraz jeszcze klika zdjęć i… czas na relaks w domowych pieleszach!