Dla mnie historia bardzo…przekorna. Dwa arcyróżne światy spotkały się pewnego dnia, by pełne nadziei śnić plany na przyszłość. Przyszłość, która okazała się czekaniem, gdyż trzeba było przejść inne ścieżki, by dotrzeć do siebie. A te ścieżki…szaleństwo w przypadku adoratora. Unurzane w seksualnych ekscesach, będących jedynie substytutem tej, na którą cierpliwie ale niebezczynnie czeka, pewny, że ten dzień prędzej czy później nadejdzie. Obiekt owych admiracji równie trudnymi ścieżkami kroczy.
I wreszcie nadchodzi dzień, kiedy wszystko trzeba zacząć niemal od początku, bo czas zamazał lekko dawne ciążenie ku sobie. Patyna życia przyprószyła, rozmyły erotyczne aberracje, które zdają się być ułudą, choć wiele tu słów o miłości. I odnajdują się nasi bohaterowie, nie bez przeszkód, nie bez trudności natury fizycznej. Bo jeśli się czegoś pragnie…
Dwoje ludzi u kresu życia ale na początku miłości. Na którą, wiem od dawna, nigdy nie jest za późno.
Miłość w czasach zarazy – Gabriel García Márquez

Czas czytania: < 1 minuty