Mimo polnych kwiatków na nocnej koszuli
jej ciało pachniało jak suche liście
a jednak to ono
topiło lód w moich stopach
Nie ogrzały mnie słoneczne promienie
ani bochenek wyjęty z serca domu
tylko ten płomyk nisko z jesiennego ogniska
kiedy już mgła kładzie się nad ziemią
Na białej pościeli jej dłonie
splecione z moimi
jak gałęzie na śniegu
w Jaśkowej Dolinie
Myślałam o tym przez chwilę
zanim nie poczułam się
jak szczenię czy kocię
i nie zasnęłam w jej oddechu
Teraz wiem
mój początek jest właśnie tam
w zapachu liści i starości
pod złamanym światłem wieczoru
w uśmiechu mojej babci