Noszą niemodne ciuchy, słuchają piosenek z szafy grającej, rozmawiają półgębkiem z kamienną twarzą i zaglądają do kieliszka zdecydowanie za często – tak, moi drodzy, to uniwersum Akiego Kaurismäkiego. Twórca ten w swojej magicznej manierze kreuje świat pełen postaci, które, choć afilmowe, wygrywają pierwsze skrzypce na ekranie. Bohaterowie, o których mowa, to istoty bez wyraźnych cech, wieczne milczki i życiowi przegrywcy, którzy zaskakująco zasługują na główną rolę w jego filmach. „Urodziłem się w smutku i ubrałem w rozczarowanie” – jak śpiewa żeńska grupa Maustetytöt w „Opadłych liściach” – wyglądają i zachowują się, jakby wyszli z lamusa czy lumpeksu. W filmie nazywa się ich przeterminowanymi, bo dla innych ich data ważności dawno minęła.
Nocni stróże i bezdomni bohaterowie
Wcześniejsze filmy Kaurismäkiego opowiadały o nocnych stróżach, bezrobotnych z Helsinek, bezdomnych tracących pamięć i nielegalnych imigrantach. Choć ich historie wydają się cudowne i nieprawdopodobne, nie traktuje ich jak dziwolągi. Kaurismäki jest bliższy Chaplinowi niż Seidlowi, a jego unikalny ton balansuje między północnym dystansem, groteską a czystą tkliwością. Gatunkowy sztafaż, kryminał czy kino drogi, pomaga mu w tym wszystkim. Tym razem wybrał melodramat, i na przekór klasycznej definicji, że film „to życie, z którego wycięto momenty nudy”, zostawił na ekranie tylko nudę. Ale jak pięknie i zabawnie opowiedzianą, w zaledwie godzinę i kwadrans.
Miasto smutku
Jesteśmy w mieście, gdzie liście dawno opadły, a zieleń nie wróci już nigdy. Ona, nie pierwszej młodości, pracuje na kasie, podkrada przeterminowane jedzenie i wraca do pustego mieszkania. On, niszczący sobie płuca w warsztacie, mieszka w hotelu robotniczym i zaczyna każdy dzień od piwa. Ich życiorysy nie potoczyły się najlepiej, ale Kaurismäki reglamentuje nam wiedzę o bohaterach. Alma Pöysti jako Anna i Jussi Vatanen jako Holappa wyrażają więcej pokerowymi twarzami niż setki słów. Nawet będąc nieudacznikiem, bez internetu i prawa jazdy, z dobytkiem w jednym worku, można być bohaterem godnym uwagi.
Analogowość i zgrzebność
Ktoś powie, że ta ostentacyjna analogowość i zgrzebność to reżyserska kokieteria. Może i tak, ale w „Opadających liściach” to działa. Holappa, alkoholik zawieszony w tymczasowości, nie jest romantycznym bohaterem. W Finlandii, gdzie pijaństwo to sport narodowy, happy endu się nie spodziewajcie. Kaurismäki łączy melancholię z absurdem, trzymając je w ryzach. Szkicuje miłosną opowieść kilkoma prostymi kreskami, wypełniając ją bezlitosnym konkretem. Praca w fabryce, magazynie czy na zmywaku – to tło dla zupełnie innego świata konsumpcji i marnotrawstwa. Anna i Holappa żyją na marginesach, a wojna w Ukrainie, choć odległa, nieustannie przypomina im o tragediach.
Minimalistyczne kino
Kaurismäki nie dołuje nas prozą życia. Jego minimalistyczne kino, porównywane do Jarmuscha, zaczyna od zwyczajności i wznosi się ponad nią. Rzeczywistość zostaje celowo zredukowana do pospolitego „życika”, by ostatecznie uzyskać głębszy, poetycki wymiar. Wbrew oczekiwaniom, pełno tu wyrafinowanej gry kolorem, jakby na burą codzienność nałożono nostalgiczny filtr. Tragikomedie Kaurismäkiego funkcjonują poza czasem, mimo współczesnych odniesień. Bohaterowie to ludzie analogowi, wyposażeni w oldskulowe nokie, skazani na kafejki internetowe. Ich niezgrabny romans toczy się w klimacie vintage, podkreślonym starymi plakatami filmowymi. Malownicza stylówka nie przykrywa humanistycznego spojrzenia na ludzi z „uszkodzoną formą”.
Powtarzalność z charakterem
Zarzut powtarzalności? Może i tak, ale Kaurismäki całe życie kręci ten sam film z rozmaitymi wariacjami. Znowu mamy prawie nieruchomą kamerę Tima Salminena, dancingową playlistę, kamienne twarze i cierpki humor. Finlandia jest więzieniem z pojedynczych samotności, a biednemu zawsze wiatr w oczy. Materia jest subtelniejsza niż w „Po tamtej stronie”, gdzie kryzys uchodźczy stworzył brawurową utopię. W „Opadających liściach” też jest nadzieja, że alkoholik i samarytanka stworzą związek inny niż ten domyślny. Film kończy się chaplinowskim kadrem, pozostawiając nas z nadzieją.