Odpowiedź na te i na inne pytania znalazłem w książce „Rekin i baran. Życie w cieniu islandzkich wulkanów” Marty Biernat. Islandia od dawna jest na mojej liści miejsc do odwiedzenia, więc chętnie sięgnąłem po tę książkę. Od pierwszych stron narracja płynie wartko, jak potoki na Wyspie. Widać wyraźnie, że pani Marta jest zafascynowana tym krajem, jego historią, kulturą, ludźmi, którzy – jak sama pisze – są zupełnie inni, niż mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka.
Jej książka to raczej gawęda. Styl potoczysty, lekki, przyjemny, wciąga, choć niektórym może nie przypaść do gustu hojne szafowanie przymiotnikami. Tak, to opowiadanie jest pełne emocji, którymi skrzy się każde zdanie, zwłaszcza w pierwszym rozdziale. Potem jest już spokojniej i Autorka po pierwszym wybuchu entuzjazmu ciągnie swoją historię w sposób odrobinę bardziej stonowany.
A ma o czym opowiadać… Jej narracja przerzuca nas z jednego tematu na drugi. Prowadzi po niezmierzonych pustkowiach Islandii, pozwala zwiedzić tradycyjny islandzki dom torfowy, uczy, jak przyciągnąć uwagę Islandczyka i wyjaśnia, co ma wspólnego ze sobą lukrecja i sfermentowany rekin, by wreszcie odkryć przed nami zakamarki duszy mieszkańców tej wyspy (zarówno ludzi, jak i owiec!). Jednym słowem, ta książka jest jak Islandia – Kraina Lodu, która ciągle odkrywa coś nowego w pozornie znanym otoczeniu.
Zapraszam do lektury!
Moja ocena 9/10