24 sierpnia 1456 roku, wykorzystując ruchome metalowe czcionki, wydano drukiem pierwsze wydawnictwo. Jak możecie się domyśleć – była to Biblia. W drukarni Johanna Gutenberga i bankiera Johanna Fusta wydrukowano 200 sztuk, do dziś przetrwało 48, w tym jedna jest w Polsce.
Pomyśleć tylko, że historia zatoczyła koło i teraz takie nakłady są na porządku dziennym – wtedy to było wydarzenie na tyle ważne, że wspomina się je jako historyczne.
Przez te prawie sześćset lat wydrukowano książki arcydzieła, książki przeciętne i całe mnóstwo grafomańskich wypocin.
Były też takie, które wpisano w Index librorum prohibitorum – wykaz dzieł, których nie wolno rozpowszechniać, posiadać ani czytać.
A ileż to łez popłynęło podczas czytania, ile odkryć światów fizycznych i tych duchowy dzieki książkom się dokonało!
Dziś, kiedy kultura obrazka powoli zastepuje słowo pisane, tracimy coś, co przez lata pobudzało naszą wyoraźnię i pozwalało wzlatywać nawet w odległe swiaty.
Może tak ma być i książka kiedyś odejdzie do histrii, jak sumeryjskie gliniane tabliczki.
Zanim do tego dojdzie, warto po nią sięgnąć i dać się uwieść temu ciągowi znaków, który, niczym nić Ariadny – powiedzie nas przez labirynt wyobraźni. Mnie ostatnio wiodła przez „Sól ziemi” Józefa Wittlina.