Czy pamiętacie, jak 44 lata temu, dokładnie w roku pańskim 1980, nasz polski skoczek o tyczce, Władysław Kozakiewicz, wprawił w osłupienie nie tylko miłośników lekkoatletyki, ale i cały świat polityki? To był rok, w którym Mediolan mógł pochwalić się nowym rekordzistą świata. Kozakiewicz poskromił tego dnia poprzeczkę ustawioną na wysokości 572 cm.
Niektórzy pamietają go jednak z gestu, który zwany jest „gestem Kozakiewicza”. A jak do tego doszło?
Przebywając w Moskwie na Letnich Igrzyskach Olimpijskich, nasz tyczkarz nie tylko wykazał się niebywałą sprawnością fizyczną, ale i humorem, który jak się okazało, był równie wysoki jak jego skoki. Po udanych próbach na wysokościach 5,70 i 5,75 metra, Władysław postanowił odpowiedzieć na niemiłe przyjęcie i gwizdy ze strony radzieckiej publiczności gestem, który wszedł do annałów historii jako „gest Kozakiewicza”. Warto zaznaczyć, że był to gest tak wymowny, że nie potrzebował tłumaczenia w żadnym języku świata.
Zdjęcie triumfującego skoczka z owym gestem obiegło prasę międzynarodową (oprócz polskiej i radzieckiej), stając się symbolem pewnego rodzaju gestu wobec systemu. Ambasador ZSRR w Polsce Ludowej, Borys Aristow, nie kryjąc oburzenia, domagał się dla Kozakiewicza surowych sankcji. Pragnął zobaczyć naszego bohatera bez medalu, bez rekordu i najlepiej bez możliwości dalszej kariery sportowej. Jakże to byłoby smutne zakończenie dla takiego talentu!
Na szczęście polskie władze wykazały się równie dużą pomysłowością co nasz skoczek. Wyjaśnienie? Proste! To był skurcz mięśnia! Przecież każdy sportowiec wie, że po takim wysiłku mięśnie mogą płatać różne figle. Inna wersja mówiła o symbolicznym pokonaniu poprzeczki czy też o wyrazie radości. Cóż za kreatywność! Ostatecznie jednak Kozakiewicz został ukarany zatrzymaniem paszportu – jakby to miało powstrzymać loty jego ducha.
Tak oto Władysław Kozakiewicz przeszedł do historii nie tylko jako znakomity skoczek o tyczce, ale i jako człowiek, który nie bał się pokazać charakteru. A my? My możemy tylko z uśmiechem wspominać te czasy i cieszyć się, że sport potrafi dostarczyć takich emocji i historii, które są warte opowiadania nawet po latach. Czyż to nie piękne?