Nawet w cichości ducha liczyłam na jakąś instrukcję. Bo to przecież filozofia, a ze mnie taki domorosły filozof z Koziej Wólki. Zatem i z pewną taką nieśmiałością zabierałam się do książki, z dużym prawdopodobieństwem, że nic nie zrozumiem.
Ze zrozumieniem nie było źle, ponieważ ta książka jest właśnie dla laików, którzy z filozofią do czynienia nie mieli. Prosty język, obrazowo opisane zagadnienia, słowem autor traktuje czytelnika bardzo łagodnie, wyjaśnia cierpliwie. A jest co wyjaśniać. Ponieważ okazało się, że szczęście to wcale nie jest prosta sprawa. I stąd moje…rozczarowanie. Liczyłam na prostą instrukcję, jak osiągnąć szczęście, a utwierdziłam się w przekonaniu, że to…niemożliwe po prostu. Bo tyle warunków spełnić trzeba, tyle wewnętrznych, w nas samych zamkniętych, i zewnętrznych czynników potrzeba, żeby być szczęśliwym, że niepodobna ich spełnić. A i filozofowie na przestrzeni wieków zgodni co do samej definicji i drogi nie byli. A co dopiero ja, gdzie mnie szczęścia szukać, gdzie patrzeć, gdzie iść, żeby je spotkać, pod rękę wziąć i już radośnie i spokojnie dalej czoło życiu stawiać. Ehhh. I nie mam na myśli zadowolenia czy przyjemności, które według niektórych filozofów są składnikami szczęścia. Mnie się marzy, takiego chcę i żadnego innego, na kompromisy nie pójdę, pełne, doskonałe i na to wychodzi…nieosiągalne. Bo nawet jeśli we mnie jest forma do szczęścia, jak twierdzą niektórzy myśliciele, to warunki zewnętrzne nie sprzyjają, by je odlać. Jeśli warunki są dobre, optymalne, to mnie czegoś zabraknąć może i forma niepełna albo wadliwa, ze skazą, a to już nie szczęście a zadowolenie. A ja chcę wziąć wszystko albo nic. Zadowoleniem się nie zadowalam.
Pociechą dla mnie pewną jest, że gdzieś pod skórą czułam, że hedonizm, (mój własny bardzo umiarkowany i raczej złożony z założeń dla mnie wygodnych) jakąś drogą do szczęścia jednak jest. Ale Tatarkiewicz pokazał mi, że i odmian hedonizmu jest tyle i wcale nie gwarantują spotkanie niespotykanego. Czy i mój hedonizm mi przyjdzie porzucić i szukać innej drogi, bo ta na manowce prowadzi?
Dla jednych myślicieli szczęście to suma przyjemności, dla innych wykuwa się w cierpieniu, to znowu szukać go trzeba w moralności. Dla jednych droga prowadzi przez siebie samego, dla innych warunki zewnętrzne są decydujące, jedni mówią, szukać i walczyć o szczęście, inni czekać, przyjdzie samo, ale czy ja będę umiała je rozpoznać? Ku mej rozpaczy jednej, jasnej, pewnej ścieżki do szczęścia nie ma, choć przez wieki próbuje się ją określić, nazwać, postawić drogowskaz. Niemożliwe, bo ilu ludzi, tyle odmian i definicji szczęścia to po pierwsze, a po drugie, wymagania mamy coraz większe i coraz trudniej je zaspokoić. A nawet ich zaspokojenie żadną gwarancją nie jest, bo w ich miejsce pojawiają się nowe, i trzeba gonić króliczka.
Bardzo to jest wszystko skomplikowane. I o ile cieszę się, że na Tatarkiewicza trafiłam, o tyle wcale nie jestem zadowolona, bo uświadomił mi, że nie mam zbyt wiele szans, żeby dzieło swojego życia zrealizować. I chyba przed lekturą byłam szczęśliwsza ????. Bo miałam przynajmniej nadzieję, nawet niech będzie, że złudną, a teraz nie mam nic. I tyle pożytku z filozofii. Teraz to ja dopiero jestem nieszczęśliwa.