Przez oświetloną szybę do środka, gdzie gęstwa
Dwudziestoparoletnich par, z twarzą przy twarzy
Czerwonej od gorąca i pełnej przejęcia,
Kołuje po parkiecie w solenny takt szczęścia.
— Przynajmniej tak przypuszczam, odgadując dym,
Pot, dotyk dziewcząt. Czemu tkwić tutaj, na zewnątrz?
Chociaż — czemu tam, z nimi? Seks, owszem, lecz czym
Jest seks? Myśl, że szczęście osiąga się jedną
Tylko metodą, tworząc parę — to na pewno
Nieścisłość, w każdym razie mnie się tak wydaje.
Mnie wzywa ten wysoki, nietaktowny dzwon
(Alias Sztuka), którego szorstki dźwięk obstaje
Przy tym, że jestem niepowtarzalny jak on.
Przemawia; słyszę; inni mogą jego ton
Też słyszeć, lecz nie za mnie, tak jak ja nie za nich;
Tak samo z szczęściem. Zatem ja na boku wierzę
W swoje, a oni — w tłumie — w swoje rozwiązanie.
I każdemu z tym dobrze w jednakowej mierze,
Jeśli się co do siebie nie myli. Lub nie łże.
Przełożył
Stanisław Barańczak