Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jeden 114-stronicowy esej, napisany przez Marię Annę Potocką, o kontrowersyjnym tytule „Kobieta postfeministyczna. Dyktatura kobiet”, przechodzi bez echa, a powinno zawrzeć i to mocno. Bo w napisanym przez Potocką eseju dostaje się kobietom i mężczyznom – więcej mężczyznom. Problem być może polega na tym, że Potocka stara się ważyć argumenty za i przeciw, zamiast siąść na konia feminizmu i ciąć po mężczyznach bez opamiętania, jak mają to w zwyczaju wojownicze feministki.
Autorka podzieliła esej na trzy części i jednocześnie na trzy spojrzenia: kobiet, mężczyzn, postfeministek.
Co nam to daje? Moim zdaniem pełniejszy obraz problemów, jakimi od wieków zaprzątano sobie głowę. Najpierw dostało się mężczyznom, że podporządkowali sobie kobiety – nawet religie i filozofowie nie uważali ich za równe. Później poznajemy widzenie kobiet, które, będąc w tak trudnej sytuacji, najpierw wykształciły w sobie techniki sekretnej manipulacji mężczyznami, a później stanęły do otwartej walki o swoje prawa. Na koniec pod lupę bierze postfeministki. Tutaj, jak się okazuje, jest całkiem sporo wypaczeń i… lęków przeszłości. Okazuje się, że w większości współczesnych feministek walczy z mężczyznami, aby ich pokonać, bo w zasadzie kobiety na wszystkich polach mogą się realizować. Prowadzi to do powolnego wycofywania się mężczyzn i ich coraz marniejszej kondycji i braku umiejętności sprostania podstawowym zadaniom. Co daje postfeministkom argument, że byli od wieków i nadal są gorsi od kobiet – dlatego trzeba dalej walczyć. Tymczasem jesteśmu już na takim etapie, że sensowniej byłoby współpracować. Wtedy wszyscy byliby zadowoleni, ale za to byłoby niektórym strasznie nudno.
Specjalnie piszę ogólnikami i na tyle enigmatycznie, aby każdy chciał sięgnąć po książkę i samemu się pochylić nad problemem: jest czy go nie ma?
Książkę możecie kupić TUTAJ
Inspirującej lektury!