Co przyniesie jutro? – nie chcę brzmieć jak ponury dowcip, ale zakładam się o wiele, że pytanie stanowiące tytuł tego filmu tłucze się po głowie całego świata… Nie wiem jak Wy, ale ja w pandemicznym czasie nie uciekam w śmieszki i poszukiwanie w kinie – mej ukochanej pasji – okazji do bezrefleksyjnej rozrywki. Z cyklu: skoro jest kiepsko to obejrzę najbardziej głupią komedię z możliwych i się mi dzięki temu “poprawi”.
Żeby było jasne, mój punkt widzenia / odczucia / postawy są subiektywne. I niczyich wyborów w tym względzie nie oceniam. Jednym pomaga to, innym coś innego. Nie wdając się w jałowe dywagacje – nigdy nie miałam inklinacji do pustego śmiechu, a od tegoż zawsze wolałam łzę refleksyjnego wzruszenia. I nic się w tym względzie nie zmieniło…
Co przyniesie jutro miało trafić na ekrany polskich kin pod koniec Marca. Z wiadomych przyczyn tak się nie stało. A jest to jeden z tych filmów, których recenzje miałam zaplanowane zgodnie z ich kalendarzem dystrybucji. A skoro “jest jak jest” obraz ten został przekierowany na platformy VOD.
I szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jaki wpływ na jego odbiór może mieć koronawirusowy lockdown. Mnie, osobiście, film ten wzruszył i przyniósł poczucie nie tyle ukojenia, co dał jakże ważne memu sercu i duszy zamyślenie nad naturą relacji, miłości, związków – tym większe, że w czasie odseparowania od drogich mi ludzi.
A to ważna dla mnie wartość…
* * *
Za Co przyniesie jutro odpowiada William Nicholson. Brytyjski twórca filmowy i producent, najbardziej znany z docenionych w branży prac scenopisarskich. Dwukrotnie nominowany do Oscara: za “Gladiatora” oraz “Shadowlands”. Jest także autorem “Les Misérables” oraz “Mandela. Droga do wolności”. I w jego najnowszym filmie rękę starego wyjadacza w tej materii widać najwyraźniej – przede wszystkim w dialogach. Po brytyjsku oszczędnych, acz emocjonalnie trafiających w punkt. Ten obraz to kameralny dramat, mający charakter prawie że teatralnej sztuki rozpisanej na trzy głosy. I co bardzo ważne – doskonale obsadzonej. Ogląda się Co przyniesie jutro z zaangażowaniem, walnie dzięki temu, że aktorzy dobrani zostali wyśmienicie i wywiązują się ze swych zadań – perfekcyjnie. Tzw. warsztat aktorski – który jest moim osobistym przedmiotem fascynacji – w tym filmie ma znaczenie pierwszorzędne. I gdyby nie to, że zarówno Annette Benning (czterokrotnie nominowana do Oscara, między innymi za “American Beauty” oraz “Wszystko w porządku”) w roli głównej, jak i Bill Nighy w roli jej męża (którego wszyscy kojarzą przede wszystkim z jedną z najlepszych komedii romantycznych XX wieku “To właśnie miłość”), a także od niedawna zdobywający serce publiczności Josh O’Connor (bardzo uzdolniony brytyjski aktor, który wcielił się w Księcia Karola w 3 sezonie “The Crown”) jako ich dorosły syn Jamie – są w wszyscy w swoich rolach tak cudownie przekonujący – Co przyniesie jutro – byłoby filmem jedynie poprawnym.
To dzięki nim, a przede wszystkim Annette Bening Co przyniesie jutro jest obrazem emocjonalnie poruszającym. Bo w zasadzie – jest to opowieść narracyjnie dość wtórna. I niczego nowego w podstawach swej scenariuszowej kanwy – nie opowiada.
* * *
W nadmorskim, wyjątkowo zjawiskowym przyrodniczo, brytyjskim miasteczku Seaford mieszka małżeństwo ludzi w mocno dojrzałym wieku: Grace (rewelacyjna Annette Benning) oraz Edward (prześwietny Bill Nighy) są razem od prawie 30-tu lat. A dokładnie 29-ciu. On jest nauczycielem historii w szkole średniej, ona zaś jego niepozbawioną ambicji intelektualnych żoną nie pracującą zawodowo. Czy jedynie hobbystycznie, czy też z potrzeby serca – tego nie wiemy – w wolnych chwilach Grace zajmuje się tworzeniem antologii poetów, których z lubością czytuje. I których wiersze potrafi recytować z pamięci, na zawołanie. Co znamienne – ulubieńcy Grace tacy jak Dante Gabriel Rossetti – to głównie poeci romantyczni. Zajmujący się w swej twórczości zagadnieniami stricte duchowymi. I pojęciami takimi jak: miłość, nadzieja, wiara, poczucie osamotnienia, czy też niezrozumienia, jedność człowieka z naturą, ulotność doczesnych rozkoszy, przemijanie. Etc.
Edward zaś, lubuje się w historii wojen napoleońskich. I zgłębia arkana wiedzy historycznej na temat ich przebiegu, głównie skupiając się na detalach związanych z ich brutalnością i okrucieństwem.
Czuć od początku, że choć niby ich długoletnia relacja ma silny “wspólny mianownik”, którym w tym przypadku jest zamiłowanie obojga do literatury i kultywowanie podobnego hobby – coś jednak mocno w tym obrazku ich “małżeńskiej sielanki” zgrzyta…
Ona jest bardziej spontaniczna i bardziej od niego emocjonalna. On jest po brytyjsku wycofany, chłodny i wewnętrznie wyciszony.
Czy to problem? I dlaczego? A może to jedynie rodzaj fasady skrywającej głębsze kwestie? W zasadzie przecież – dwoje dojrzałych wiekiem ludzi, którzy wspólny czas pod jednym dachem spędzają osobno, oddając się swoim pasjom, a jedynie od czasu do czasu wymieniają grzecznościowe uwagi na ten czy tamten temat – to obrazek tak “miły” w swej bezpiecznej banalności, że nie budzi na co dzień niczyich obaw. A szkoda, bo powinien…
Niby nic wielkiego. W końcu mają prawie 30-letni staż małżeński i dorosłego syna, który od jakiegoś czasu już z nimi nie mieszka, a jedynie niezbyt chętnie przyjeżdża raz po raz z wizytą na weekend. A ich życie we dwoje nosi znamiona znanej wszystkim ludziom na świecie nudnej, acz bezpiecznej rutyny…Coś do siebie mówią. Coś tam sobie opowiadają. Są dla siebie mili i uprzejmi. On wie jaką herbatę lubi jego żona, ona wie, co jej mąż lubi jadać na śniadanie. I tak – dostajemy bardzo klarownie i w dosłownie pierwszych minutach filmu naszkicowany zarys przypadku. Dwojga ludzi, którzy choć mieszkają razem – w zasadzie się całkowicie mijają w tym samym, miłym i komfortowym domku położonym w ślicznej nadmorskiej miejscowości.
Krach nadchodzi nagle. Dla Grace niczym gigantyczny sztorm od morza, a nawet coś o sile tsunami. Pewnego dnia Howard oświadcza, że odchodzi. Do innej kobiety. Te 29 lat spędzone razem – to coś – co było mu ciężarem. Zdecydował, że chce być z tą drugą. Klamka zapadła.
* * *
Co przyniesie jutro to film o budowaniu życia na nowo. Na zgliszczach starego. Opowieść o wszystkich etapach straty i cierpienia po nim. O tym jak strasznie trudno jest zrobić sobie “new normal” po prawie trzech dekadach fukcjonowania w ustalonych, wydawałoby się niezmienialnych koleinach. Annette Benning (to zdecydowanie jedna z jej najlepszych ról w karierze) w fenomenalny sposób oddaje wszystkie stany emocjonalne jakie towarzyszą jej bohaterce od momentu, w którym Edward informuje ją o tym, że ich małżeństwo się skończyło. Jest zaprzeczenie, jest wściekłość, nienawiść, jest żal. Rozgoryczenie, depresja, chęć odwetu. A finalnie – pogodzenie się z tym, że czeka ją nowa rzeczywistość. Czy lepsza nie wiadomo. Ale inna. I taka w której też będzie potrafiła egzystować. I być może – jeżeli będzie tego chciała – odnajdzie coś, czego nie dane było jej doświadczyć w relacji z Edwardem. Odnajdzie siebie…
W pogodzeniu się Grace z utratą męża, małżeństwa, dotychczasowego życia będzie wspierał ją jej syn Jamie. Dla filmu Co przyniesie jutro jego rola w życiu matki jest bardzo ważna. Jak i jest ważna symbolicznie. I metaforycznie. Jamie jest synem swoich rodziców. Odziedziczył wszystkie ich słabości, wady, jak i zalety – w tym intelektualne. Kocha i matkę i ojca. Nie ma powodów by nie móc odczuwać ciepłych emocji do jednego z nich. Ale Jamie ma dwadzieścia parę lat, a oni 60-tkę. I to on zatem będzie stanowił dla nich / w konflikcie między nimi kogoś w rodzaju mediatora. Czyli reprezentanta pokolenia, które jest bardziej od nich świadome swoich ograniczeń. Jak i tego kto doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak istotna jest w związku z drugim człowiekiem szczera komunikacja. Eksplikowanie swoich potrzeb, mówienie na głos o tym, co doskwiera. Myślenie poza życzeniowe. Realny ogląd tego kim jest i o czym jest nasz partner. I świadome decydowanie o tym, czy z tym jaki jest, kim jest – chcemy żyć wtedy kiedy pojawiają się pierwsze symptomy kryzysu. A nie po latach ich tłumienia. Jamie wie, że dramatyczny koniec małżeństwa jego rodziców to był de facto proces. To coś, co nawarstwiało się latami. Co budowało się na rutynowych gestach, niewypowiedzianych na głos życzeniach, supozycjach, wyobrażeniach o tym jak powinno funkcjonować – miast głośno, acz empatycznie wypowiadanego sprzeciwu wobec poczucia bycia nierozumianym, niedocenionym, niezaakceptowanym i nie hołubionym w tym kim się starało być dla swojego partnera. Jego rodzice nie czuli się ze sobą spełnieni i szczęśliwi. Czy mogli czuć się inaczej? Może tak, może nie. Ale pewne jest jedno – nie da się stworzyć udanego związku ludziom, którzy czują się w nim lata całe jak ktoś, kto nadaje SOS – bez odzewu…
Jamie – starający się (pomimo wszystko) patrzeć na swoich rodziców i siebie samego w kontekście rozpadu ich związku z pewnym dystansem, będący niejako (i wbrew swojej woli) mediatorem jak i kimś w rodzaju widza / obserwatora – to jasny punkt tej opowieści. Wszak Co przyniesie jutro dotyczy każdego z bohaterów tego obrazu, ale jego w sposób szczególny. Bo jedynie Jamie może się z tej trójki jeszcze – bez bardzo bolesnych reperkusji dla swojego życia – nauczyć czegoś o związkach, partnerstwie, niedopasowaniu, błędach zaniechania i przemilczania oraz ich konsekwencjach. Jest młody, ogląda świat relacji miłosnych (w tym swoich przyjaciół) oczyma kogoś, kto ma swoje własne wyobrażenia na ich temat, całkiem inne od tego jakie reprezentują jego rodzice. Ale wie też, że jest “dziedzicem”. Ich sposobu wychowywania go. Czy jest możliwe by mógł nie powielać ich błędów? I co jest dla tego konieczne?…
* * *
Co przyniesie jutro – jak mniemam – może być odebrane jako film nie wolny od słabości, wynikających z jego syntetycznej narracji. I ja sama muszę stwierdzić, że uważam ten obraz za niepozbawiony wad. Mnie, jednakże, jego bardzo skondensowany charakter (film trwa jedynie nieco ponad półtorej godziny, co jest obecnie rzadkością!) przypadł do gustu. Bo ja to doceniam. A wręcz lubię. Co przyniesie jutro to swego rodzaju wyesencjonowane w swym sednie- studium przypadku. Ogniskujące jak w soczewce to, co najistotniejsze dla tego typu (całkowicie uniwersalnych życiowo i kulturowo) historii. Z wielkim zapleczem pola do własnych interpretacji dla treści fabuły. Dialogi – wielka siła tego obrazu – fenomenalnie punktujące sedno emocjonalnych zmagań bohaterów – aż się proszą o refleksje! O to byśmy my – widzowie – się nad nimi pochylili z uwagą i zadumali nad tym, o czym tak naprawdę są. Dla jednych będzie to zaleta. Dla innych wada.
Nie dostaniemy w Co przyniesie jutro wiwisekcji tego co poszło nie tak i dlaczego podczas trzech dekad małżeństwa Grace i Edwarda. Pewnie – gdyby chcieć to rozpisać na scenariusz – starczyłoby na miniserial. Ale to nie jest film o tym.
To film o końcu pewnego etapu i o tym co dla tego końca może być początkiem. Jak go zacząć, jak mieć na to siłę, skąd ją wziąć, choć boli. Jak sobie z tym radzić, choć to wszystko czym jest – jest nieznośne. I zupełnie nie takie jak byśmy sobie życzyli.
Bo dopóki nie ma kresu – są tylko kolejne początki. Co przyniesie jutro moim zdaniem doskonale sprawdza się jako „film – lustro”. Tylko sztuka ma bowiem taką moc, że potrafi zmusić nas do przeglądania się w rzeczywistości, której inaczej nie chcielibyśmy oglądać. Totalnie nowej. Nieakceptowanej. Dziwnej. Takiej, w której nie chce się być. A której ewentualne zagrożenie odpychało się od siebie precz.
Co przyniesie jutro przypomina nam wszystkim o tym, jak wiele dobrego wynika ze szczerości i umiejętności komunikacji swoich potrzeb i pragnień. Z nie zamykania oczu na piękno jakie daje wolność bycia sobą – choć to wolność nie pozbawiona ryzyka. Miast bezpiecznej, ale tchórzliwie zakłamanej rutyny. Bo bez szczerości, kiedy rzeczy idą źle – zazwyczaj jedna ze stron się czuje oszukana i zraniona. A ta druga – winna. Nawet jeżeli nie miała złych intencji…
Z racji tego, że główna bohaterka kreowana przez Annette Benning w Co przyniesie jutro zajmuje się hobbystycznie poezją – film ten zawiera kilka scen, w których fragmenty najwspanialszych wierszy i poematów, jakie powstały do dziś – wybrzmiewają wplecione w narrację – szczególnie poruszająco.
Jeśli idzie o moje osobiste odczucia Co przyniesie jutro to obraz, który dobitnie uświadamia naukę z pewnej lekcji życia. I którą to lekcję warto zapamiętać na zawsze. Jeżeli chcemy, aby nasze związki były dla nas samych rodzajem codziennej poezji, czymś co karmi naszą duszę, co daje jej ukojenie, buduje nasze poczucie ważności w oczach tych, z którymi łączy nas “proza życia codziennego” – musimy się o nią postarać. Musimy ponieść koszty jej stworzenia. Nikt za nas tego nie zrobi.
Na to co przyniesie jutro nam wszystkim – mamy ograniczony wpływ. Ale nasze jutro zależy w dużej mierze od nas samych. Ważne jest to, byśmy czuli, że jest ono naszym świadomym wyborem. Że to my je wybraliśmy, a nie wybrano za nas…
*** Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu CO PRZYNIESIE JUTRO na rynku polskim: m2films
{source}
<!– You can place html anywhere within the source tags –>
<iframe width=”640″ height=”360″ src=”https://www.youtube.com/embed/WqZca1fA5Ts?list=PLAEugKFkvV0i1deT-6H_0HH3gt2f0ETld” frameborder=”0″ allow=”accelerometer; autoplay; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture” allowfullscreen></iframe>
<script language=”javascript” type=”text/javascript”>
// You can place JavaScript like this
</script>
<?php
// You can place PHP like this
?>
{/source}
Artykuł Partnera Radia Istebna https://www.kultura-osobista.pl/