Słuchaj nas online

Informacje | Kultura | Rozrywka | Nauka

Miało być tak pięknie…, czyli planować każdy może

Więcej od tego autora

Przeczytasz w: 3 minuty

Tak, właśnie tak! Marzyć każdy może, planować każdy może, ale co z tego wyjdzie, to już zupełnie inna sprawa. Boleśnie się o tym przekonałam na własnej skórze, a miało być tak pięknie…

Od kilku miesięcy przygotowywałam się mentalnie do operacji kolana, której to datę miałam konkretnie wyznaczoną, a sam zabieg, choć inwazyjny, do ciężkich nie należał. Moje więc przygotowania opierały się na myśleniu o tym, jak to sobie… odpocznę. Odpoczynek to miał być absolutnie bezkarny i niemal idealny, bo… miałam robić nic. Albo raczej robić tylko to, na co w ostatnim roku brakowało mi czasu, czyli leżeć brzuchem do góry, oglądać filmy na Netflixie, czytać książki, mnóstwo książek i przyjmować gości. Sielanka. Do tego obsługa, dzwoneczek na stoliku przygotowany i pierwszy raz w życiu miał spełniać swoją pierwotną rolę. Przecież nie mogę chodzić po mieszkaniu inaczej niż o kulach, bez obciążania nogi, a co za tym idzie – nic nie da się zrobić, a tym bardziej przenieść, nawet przysłowiowej szklanki wody, z kuchni do pokoju. Na taką bajkę się czeka. Ja czekałam…

Zderzenia z rzeczywistością bywają bolesne

Pierwszy dzień po. Jeszcze w szpitalu. Instrukcja chodzenia o kulach. Nic bardziej by mnie nie rozśmieszyło przed zabiegiem, jak to, że rehabilitant będzie musiał nauczyć mnie, jak powinnam prawidłowo używać kul, w kolejnym podejściu – jak wchodzić po schodach i jak z nich schodzić.

A pierwszy tydzień w domu, to prawdziwy dramat. Dlaczego? Ano dlatego, że… robiłam nic. Jednak nie przez fakt, że tak chciałam, jak to sobie wcześniej planowałam, nie dlatego, że tak wybrałam. Ja w ogóle wyboru nie miałam!

Nie miałam wyboru kaprysu umycia nóg, przez kogokolwiek innego niż ja sama – ktoś musiał mi je umyć. Do wanny nie można przecież ot tak sobie wejść opierając się na kulach i stanąć pod prysznicem jak pod rzeczywistym prysznicem, ale w brodziku. Nie miałam wyboru podstawienia samej sobie pod nos śniadania czy kolacji – ktoś musiał mi je podać. O ile wspierając się łokciami na blacie i obciążając zdrową nogę mogłam kanapki sobie przygotować, to już nie mogłam ich przenieść do pokoju, a przygotowanie obiadu absolutnie nie wchodziło w grę. Nie miałam wyboru pomiędzy odkurzaniem podłogi a poleceniem, żeby ktoś inny to zrobił. Ten ktoś inny musiał to zrobić. Musiał, bo ja nie to, że nie musiałam, ile – nie mogłam!

Gdyby mój stan psychiczny można było w tych warunkach nazwać depresją, określiłabym ją jako ciężką. Co z tego, że leżałam przed telewizorem, jeśli nie byłam w stanie skupić się na jakimkolwiek, nawet najmniej wymagającym filmie? Co z tego, że regały niemal pod sufit dźwigają mnóstwo książek, w tym co najmniej kilka w kolejce do czytania, jeśli nie mogłam skoncentrować myśli na treści? Co z tego, że było mi tak dobrze, skoro było mi tak niedobrze?

Widzieć i nie widzieć

Gdy w przeszłości niejeden raz kłaniałam się sąsiadce albo proponowałam jej pomoc we wniesieniu na górę zakupów, tak naprawdę nie miałam bladego pojęcia, jak ona się czuje, wspierając na kulach. Przez tych kilka moich tygodni przekonałam się, jak to jest naprawdę. Niepełnosprawność, którą na co dzień widzimy u innych, jest przede wszystkim utratą wolności, z czego jako zdrowi nie zdajemy sobie sprawy. Nie ma wolności, jeśli nie ma wyboru. I nie ma mowy, żeby, osobiście nie doświadczając, wyobrazić sobie jak to jest, gdy nie może być inaczej. Gdy nie może być, jak było dotąd.

Nieraz widuję na ulicy ludzi z różnymi niepełnosprawnościami. Co ja o nich wiem? Co wie ktokolwiek, kto nie doświadczył? Widzieć nie znaczy wiedzieć. Wyobrazić sobie, to też nie znaczy wiedzieć. Gdy widywałam sąsiadkę z niewielkimi zakupami, powoli idącą o kulach, nie wiedziałam, jak w takiej sytuacji, od strony technicznej, cokolwiek kupuje się w sklepie, dopóki nie doświadczyłam zakupu makaronu, kostki sera i masła, gdy zachciało mi się makaronu z serem na obiad i sama chciałam te zakupy zrobić. Jak wziąć koszyk do ręki, jak poruszać się w ciasnym pomieszczeniu między regałami z towarem? Albo jak poradzić sobie z kawałkiem ciasta drożdżowego w siatce, która obija się o jedną czy drugą kulę, gdy wpadło się na pomysł wproszenia do koleżanki na kawę. Albo którym wejściem wsiąść do autobusu miejskiego i w jaki sposób usiąść na siedzeniu? Jak wjechać na piętro w centrum handlowym, żeby dostać się do kina, w którym było się tysiąc razy i nigdy nie zwróciło się uwagi, że w zakamuflowanym miejscu jest winda?

To wszystko na co dzień się widzi, ale się tego nie widzi. Na wszystko to codziennie patrzyłam, jednak naprawdę zobaczyłam, gdy znalazłam się w środku.

I taka refleksja na koniec

Myślę, że dobrze jest wchodzić w mniejszą czy większą niepełnosprawność w naturalny sposób, przeżywać jako naturalny proces starzenia się. Takie nieświadome oswajanie się z ułomnościami przypisanymi do wieku, rozciągnięte w czasie. Z tym może nie być łatwo, ale o ileż łatwiej jednak, niż z nagłym zdarzeniem. I nie mam tu na myśli planowanej operacji, po której dochodzi się do siebie przez zaledwie kilka tygodni, a stan zdrowia i sprawności jest o wiele lepszy niż przed. Mam na myśli coś znacznie gorszego – nagłą zależność od drugiego człowieka. Bez możliwości wyboru. Boję się tego. Na ewentualne kiedyś…

Koniecznie przeczytaj

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najnowsze