I co wówczas robił dobry dziadek? Ano brał malca i podrzucał w powietrze, oczywiście z lękiem, że za którymś razem nie złapie. A że wnuk waży 15 kilogramów, a dziadek jak to dziadek – czasy młodości dawno ma za sobą – uważał to ryzyko za całkiem prawdopodobne. I jakież było jego zdziwienie, kiedy w końcu ktoś mu wyjaśnił, że dzieciak wcale nie chce latać w powietrzu, a wyciąga rączki do dziadka, żeby ten mu to czy tamto podał albo pokazał! Skąd ta pewność? Proste – opa, to wcale nie prośba o podrzucanie (co swoją drogą jest uwielbiane przez maluchy), a niemieckie słowo „dziadek”!
Historyjka z dziadkiem jest lekka i zabawna, jednak dla mnie stała się punktem wyjścia do refleksji na temat nieporozumień, wynikających z niedomówień. O ile w bezpośrednim kontakcie obok słów komunikatem jest cała reszta, którą widzimy i słyszymy, jak mimika, gesty, ton, o tyle w kontakcie telefonicznym wiele nam znika, a w wersji SMS-owej czy e-mailowej mamy jedynie słowa pisane. Bez całej reszty, bez kontekstu pozasłownego. Współcześnie coraz częściej w tego typu komunikacji pojawiają się emotikony, one jednak nie załatwiają wszystkiego i o ile „rozmówcy” nie zadbają o precyzję komunikatów pisanych, do nieporozumień może dochodzić dość często. Może, co oczywiście nie znaczy, że musi.
Jednak bardziej istotne miejsce w moich rozważaniach zajęły bezpośrednie relacje międzyludzkie, gdzie nieporozumienia wynikają z niezrozumienia intencji, a to z kolei jest następstwem niedomówień. Albo brakiem rozmowy w ogóle. I konflikt gwarantowany. Czymże jest konflikt? Najprościej – różnicą zdań, gdzie każda ze stron chce narzucić drugiej swoje racje, a nie zrozumieć je. Często wychodzimy z założenia, że wiemy lepiej i druga strona powinna wiedzieć to samo, rozumieć tak samo i tak samo czuć. Stąd zapewne tak częste oczekiwania, że on czy ona się domyśli tego czy owego.
Zapomina się albo w ogóle nie uświadamia, że rozmówca jest kimś odrębnym i może zupełnie inaczej pojmować to samo zdarzenie czy sytuację. Jeśli ona mówi mu, że koleżanka dostała od męża biżuterię, to on niekoniecznie zrozumie, że ona właśnie w tym momencie mówi: chłopie, kup mi jakieś cacuszko, dawno tego nie robiłeś! A co właśnie w tym momencie on sobie myśli? No właśnie, może on nic nie myśli, a jedynie przyjmuje informację: jakaś jej koleżanka dostała od swojego chłopa łańcuszek, ale co mnie to obchodzi? A kiedy już w końcu ona nauczy się, że jemu trzeba wszystko jak krowie na rowie, on ma do niej pretensje, że przecież on nie jest dzieckiem i nie trzeba mu wszystkiego tłumaczyć.
W niektórych sytuacjach można mieć wrażenie, że mówimy do siebie w obcych językach, jak ten malec do dziadka.
Zastanawiam się, dlaczego ludzie nie rozmawiają, dlaczego nie mówią do siebie wprost i nie słuchają siebie nawzajem? Słyszą się, ale nie słuchają, bo to nie jest to samo. A przecież rozmowa może być czymś bardzo budującym, wręcz intymnym. Mówienie do siebie i słuchanie siebie. I rozumienie. Przede wszystkim rozumienie. Jeśli ona ma do niego żal, że on nie widzi jej zmęczenia, niechże mu o tym powie! Jeśli on nie rozumie, dlaczego ona unika kontaktu, niechże ją o to zapyta! Ludzie, rozmawiajcie ze sobą! Choć są i takie przypadki jak ten, gdy ona przez lata żebrała o rozmowę, a jego jedynym rodzajem „dialogu” było wówczas rzucane jej w twarz: „Z tobą się nie da rozmawiać.” Tak, są sytuacje, że mur jest na tyle wysoki, że nie da się go przeskoczyć. Ani tym bardziej rozbić. Ale to już zupełnie inne historie…