Słuchaj nas online

Informacje | Kultura | Rozrywka | Nauka

Neurolingwistyczne programowanie, czyli (nie)wmawiajmy sobie

Więcej od tego autora

Przeczytasz w: 4 minuty

Wielu z nas zapewne zetknęło się z tajemniczo brzmiącym terminem NLP, jeśli jednak nie, bez problemu można sprawdzić w Internecie co to jest i na czym polega. Ujmując najprościej, i najkrócej zarazem, NLP, czyli neurolingwistyczne programowanie, to zbiór technik mających na celu modyfikowanie wzorców myślenia i działania własnego umysłu, ale też wywieranie wpływu na innych ludzi, co z kolei może być wykorzystywane w celach manipulacyjnych. Niestety możemy również nieświadomie zmanipulować siebie. W końcu zewsząd jesteśmy atakowani setkami, a może nawet tysiącami bodźców każdego dnia i nierzadko zaciera się granica między informacją a manipulacją. Pójdę dalej – uważam, że dość często zupełnie nieświadomie poddajemy się automanipulacji.

Zakotwiczanie problemu

Z racji wykonywanego zawodu od lat zauważam „wysyp” dyslektyków. Jak wiadomo to zaburzenie, które utrudnia naukę czytania i pisania na wczesnym etapie edukacji, a później, w codziennym życiu, powoduje bardzo duże problemy w poprawności zapisu, bo nie tylko odnosi się do typowo ortograficznych błędów, ale opuszczania wszelkich „ogonków” liter, kresek, kropek, czyli znaków diakrytycznych, o przecinkach nie wspominając. Jednak nie każde dziecko, które ma problemy z pisaniem, jest dyslektykiem! Może to wynikać z niedbalstwa, braku znajomości zasad ortograficznych czy braku zwykłego oczytania. Jednak zamiast pomóc w nauce czy poczekać aż dziecko samo wyćwiczy technikę czytania i pisania, rodzice szukają rozwiązania już, tu i teraz. Najprościej wmówić dysleksję. A że z uzyskaniem w poradni tzw. „papieru” nie ma żadnego problemu, mają to na papierze.

Dziecko powinno ćwiczyć się w pisaniu, ale tego nie robi, bo… ma dysleksję. Rodzic powinien dopilnować ćwiczeń, ale tego nie robi, bo… dziecko ma dysleksję i w dodatku ma to na papierze! Jak to się ma do NLP? Ano tak, że jeśli się dziecko „zaprogramuje” na dany problem, zakotwiczy, nawet jeśli go nie ma, to w świadomości istnieje. Zwalnia z odpowiedzialności i konieczności pracy.

Dziecko z dysleksją to jeszcze nic, ale co, jeśli „odkryje” ją w sobie dorosły? Jedna z moich koleżanek przy okazji wizyty z synami w poradni sama poddała się badaniu. Tak przy okazji. I co jej wyszło? Ma dysleksję! A na moje ogromne zdziwienie – bo przecież esemesujemy z sobą nieraz, w zamierzchłej przeszłości wymieniałyśmy się papierowymi listami, w których nie było żadnych (!) błędów – odpowiedziała, że… musi się zastanawiać nad pisownią. A na studiach zdarzały jej się błędy nawet w pracach zaliczeniowych. Dysleksję więc ma i to głęboką. Nie wiem, co jej daje przekonanie o zaburzeniu, ale pewność co do tego ona ma. Co z tego wyniknie w przyszłości – też nie wiem. Może zacznie bez zastanawiania się pisać z błędami, bo przecież ktoś jej powiedział, że ma dysleksję?

Kolejny przykład zaprogramowania czy może raczej w tym przypadku przeramowania na przekonanie o problemie? Proszę bardzo. Mojej koleżance – w randze babci – nastoletni wnuk powiedział, że ma depresję. Od zawsze był chłopcem bardzo radosnym, żywiołowym i szczerym w wyrażaniu emocji. A jak to z tą depresją wygląda? Otóż… mama mu powiedziała, bo sama niedawno do tego doszła, że trudne dzieciństwo jego ojca przeszło na niego i z tego musi być depresja! Co robi chłopak? Myśli o tym, rozważa, analizuje, szuka potwierdzenia. Programuje się. Tylko patrzeć, aż będzie szukał pomocy u psychologa, bo ma depresję!

Skoro psycholog został wywołany, to proszę: 20-latek potrzebuje pomocy, ale nie skorzysta. Ojciec nie raz i nie dwa w obrazowy sposób wyjaśniał małemu synowi, na czym polega ten zawód. Otóż psycholog kładzie delikwenta na kozetce i każe opowiadać o najintymniejszych zdarzeniach z własnego życia. Duży syn nie pójdzie do specjalisty, choć nie radzi sobie z własnymi problemami, bo… nie będzie się kładł na kozetce i opowiadał o swoim życiu.

Ankieta (nie)prawdę ci powie

Następny przypadek: dorosły, młody, inteligentny i błyskotliwy człowiek zamyka się w czterech ścianach, izoluje od społeczeństwa, bo – jak sam twierdzi – jest aspołeczny i nie lubi ludzi. Skądinąd doskonale realizuje się w pracy, jest ceniony i lubiany przez zespół. Skąd więc aspołeczność? Ano w okresie gimnazjalnym na jednej z lekcji nauczycielka dała uczniom do wykonania test związany z ich aktywnością społeczną. Chłopcu wyszło, że jest aspołeczny, co nauczycielka ze śmiechem potwierdziła, a klasa podchwyciła. Od tamtej pory młody modelował się zgodnie z wynikiem ankiety, choć wcześniej nie przejawiał takich skłonności, co rodzice mogą z całą stanowczością potwierdzić.

Zaprogramowanie na szczęście

Ale czy można się zaprogramować z korzyścią dla siebie, dla jakości i wartości własnego życia?
Dziewczynka, która na co dzień od matki słyszała, że jest zła i trafi na samo dno do piekła, której zabroniono się kształcić, bo dziewczynie to nie jest potrzebne, skoro jej rolą jest zajmowanie się domem, dziećmi i mężem – dziś jest dojrzałą, świadomą kobietą po studiach, która realizuje swoje pasje i spełnia się na wielu płaszczyznach. Jak to możliwe? Od najmłodszych lat kreowała w wyobraźni swoje dorosłe życie. Zaprogramowała się na szczęście i konsekwentnie wprowadzała w czyn swoje, a nie cudze wizje tego życia.


Chłopiec, któremu ojciec nakazał wybór studiów pod kątem zawodu dającego dużą pewność finansową, a nie romantyczną wizję zwiedzania świata podczas wykopalisk archeologicznych – wybrał zawód, który dał mu więcej, bo połączył wyjazdy służbowe w najodleglejsze zakątki świata z jednoczesnym na tyle wysokim statusem finansowym, który zapewnił mu zwiedzenie o wiele większej liczby ciekawych miejsc, niż by to było w pierwotnej wersji planów życiowych. Jak to możliwe? Zaprogramował się na jeszcze większą realizację planów, skoro ojciec zablokował mu pierwotną.

Jeśli rozejrzymy się dookoła, zobaczymy wiele osób, które pozwoliły innym wpływać na siebie, ale też takie, które zrobiły to same, mniej lub bardziej świadome technik, jednak nie o techniki tu chodzi, a o efekty końcowe. Tak więc nie wmawiajmy/wmawiajmy sobie. Ze świadomością efektów finalnych.
Ja ze swoich jestem zadowolona.

Koniecznie przeczytaj

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najnowsze