Słuchaj nas online

Informacje | Kultura | Rozrywka | Nauka

To nie jest normalne, czyli jestem staroświecka

Więcej od tego autora

Przeczytasz w: 3 minuty

Mówi się, że człowiek ma tyle lat, na ile się czuje. W moim przypadku się zgadza, bo i wygłupiać się potrafię, i pobeczeć czasem z byle powodu, i śmiać się z czegoś, co w pewnym wieku „wcale nie jest śmieszne” albo „nie wypada”. W dodatku uważam siebie za tolerancyjną, nie czepiam się byle bzdur i chętnie wygłupiam z młodzieżą. Gdyby nie to, że już coraz częściej tu mnie strzyknie, tam mnie przygnie – fikałabym po świecie jak dojrzała trzydziestka ze smakiem na życie większym niż kiedykolwiek.

Czy ja jestem (będąc już mocno po drugiej stronie życia) staroświecka? Gdyby ktokolwiek mnie tak określił, zabiłabym śmiechem, co zapewne potwierdzi każdy, kto choć trochę mnie zna. Jednak sama ostatnio zaczęłam się nad tym zastanawiać, a nawet samą siebie tak określać. I wcale nie jest mi do śmiechu.

Zaczęło się od popcornu

Gdy niedawno rozmawiałam z dziesięciolatkami na temat kultury bycia, dobrego wychowania i zachowania w różnych miejscach i okolicznościach, doszliśmy do… kina. I tu dowiedziałam się, że podczas seansu jedzenie popcornu czy nachosów, popijane colą przez słomkę z półlitrowego kubka, to nic złego, bo „przecież każdy tak robi”. Na nic się zdały moje argumenty, a że do niczego nie prowadziły, poprosiłam dzieciaki, żeby powiedziały rodzicom, o czym rozmawialiśmy. W końcu któż lepiej wytłumaczy zasady zachowania własnemu dziecku, jak nie zawstydzony jego zachowaniem rodzic. Nic bardziej mylnego! Kilka dni później maluchy same przypomniały, że powinniśmy porozmawiać o… popcornie! Co usłyszałam? Że jedzenie popcornu w kinie jest… normalne! Bo rodzice to powiedzieli. I to nie jeden rodzic, a wielu! Nie ciągnęłam tematu, poprosiłam tylko dzieci, żeby przekazały rodzicom, że dla mnie to nie jest normalne. Czy to cokolwiek zmieni? Nie mam złudzeń…

Normy zapewniają porządek w wielu obszarach życia, zwłaszcza społecznego, choć norm w obrębie rodziny absolutnie nie można umniejszać. Chociaż wiążą się z wieloma zakazami czy nakazami, czego przecież przekornie się nie lubi, porządkują życie. Oczywiście podlegają zmianom, ale które ze zmieniających się norm uznać za dobre, właściwe, a które odrzucić?

Zawód jak każdy inny?

Niedawno zupełnie przypadkowo pewne słowo przykuło moją uwagę. Trąciło angielszczyzną, a że nie znam tego języka, to w pierwszym momencie je zignorowałam, jednak zaraz po tym wróciłam nie tylko do samego słowa i jego znaczenia, a do całego artykułu, który z wyrozumiałością odnosił się do sedna. Tajemnicze słowo to sex working, inaczej – praca seksualna. Przyznam, że byłam jeszcze bardziej zdziwiona, gdy szperając w sieci znalazłam informacje, że nazwa tegoż zajęcia funkcjonuje już od wielu, wielu lat, a ja żyłam w nieświadomości, nazywając pracownice seksualne po prostu prostytutkami!

Co za różnica, można by powiedzieć. Niby nic, a jednak… Na pewno termin „prostytucja” niesie z sobą negatywny wydźwięk, pominę wulgarną formę znaczeniową. Jednak prostytuowanie się jest przecież czymś wulgarnym samym w sobie, a z kolei osoby parające się tym zajęciem – jak wynika z artykułów – oczekują szacunku.

Nie chodzi mi o to, żeby zakazać kontaktów seksualnych za pieniądze, bo samo w sobie jest to niemożliwe. Nie na darmo mówi się, że jest to najstarszy zawód świata. I nie mam złudzeń, że możliwe byłoby wyeliminowanie go z powierzchni ziemi. Co więcej – skoro był, jest i będzie, znaczy to, że w pewnym sensie jest to koniecznym, a przynajmniej nieodłącznym elementem społecznego funkcjonowania. Ale nie nazywajmy prostytucji pracą seksualną! Dziwka to dziwka, a nie sex workerka, a samo prostytuowanie się nie jest zawodem takim jak inne, do czego niektórzy przekonują i co stanowi sedno niejednego artykułu na ten temat.

I nie mam tu na myśli osób, które często, a nawet bardzo często wchodzą w związki. Mają własne powody, własną moralność i podejmują własne decyzje. Mają do tego prawo. Jednak gdy decyzje dotyczą płatnego seksu, nazwijmy rzeczy po imieniu.

Jednak nie idę z duchem czasów

No i doszłam do punktu, w którym uświadomiłam sobie, że pewnych rzeczy nie akceptuję – poczynając od popcornu, który żre się w kinie i „jest to normalne”, a kończąc na sex workingu, co, jak się dowiedziałam, „jest pracą jak każda inna” – wcale nie idę z duchem czasów, wręcz przeciwnie – muszę stwierdzić, że jestem staroświecka. I nie powinnam się zdziwić, jeśli ktoś nazwie mnie nietolerancyjną…

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Koniecznie przeczytaj

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najnowsze